piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 3

*Następnego dnia *

Wstałam rano. Znów szkoła. Uh, znów te wścibskie komentarze, których pewnie się nie obędę, między innymi dlatego, co ostatnio się stało. Teraz pewnie, jestem obiektem kpin i żartów, ze stromych innym, których nie znoszę. Moim zdaniem, każdy ma swoje życie i nim powinni się zająć, a nie interesować się innymi. Ale ludzie, nie byli by ludźmi, gdyby nie żywili do kogoś urazy. Po mimo że nigdy go nie znałaś i nie wiesz, co mu zrobiłaś, to on zawsze, będzie stawiał na swoim. Upokorzy i zniszczy. Bez litości.

Ubrałam się w zwykłą bluzkę i spodnie. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam na sobie jakąkolwiek sukienkę. I pomalowałam się. Gotowa, wyjechałam na korytarz, trzymając na kolanach, swoją szkolną torbę. Wjechałam do kuchni i podjechałam do stołu, na którym już stały, ciepłe tosty, zrobione przez Brada.

-Dzień dobry !- przywitał się.

-Hey. - powiedziałam, dość oschle.

-O, ktoś tu wstał lewą nogą.- usiadł na przeciwko mnie. Wywróciłam oczami. Nic nie odpowiedziałam, tylko zajęłam się jedzeniem tostów. Tak mi się nie chce, iść do miejsca, w którym jestem nie akceptowana. Czuje się tam, jak ostatni wyrzutek, czekający na czyjąś łaskę, czy też litość. Nie lubię, gdy ktoś ma nade mną przewagę. Ale co ja mogę ? Nic. Oni sami widzą, do jakiego stanu mnie doprowadzili i pewnie teraz będą, czerpać z tego cholerną satysfakcje. Nie, nie dam im tego teraz, tak łatwo.

-Kiedy są te zajęcia ?- zapytałam, a Brad o mało co nie zakrztusił się kawą.

-C-co ?- wyjąkał, między napadami kaszlu.

-O której są te zajęcia taneczne, o których mi mówiłeś ?- ponowiłam pytanie.

- Dziś o 15. Ty chyba...

-Nie wiem.- przerwałam mu i  wzruszyłam ramionami. Zjadłam resztę tostów, po czym wyszłam z domu kierując się do szkoły. Droga zawsze zajmuje mi mniej więcej z 15 minut, przejechałam przez bramę.

Jak ja nie chce tu być.

Ale mus to mus. Pojechałam w stronę wejścia, ponieważ za parę minut zaczyna mi się pierwsza lekcja. Jadąc cały czas słyszałam docinki, bądź plotki na mój temat . Stawało się to już powoli żenujące. Przecież sama sobie losu takiego nie wybrałam. To nie moja wina. A co najgorsze, że oni nawet nie umiął mi tego powiedzieć w twarz. Smutna prawda. Ale jednak człowiek woli usłyszeć najgorszą prawdę, niż kłamstwo.

Chciałam wejść do klasy, ale niestety ktoś zatrzasnął mi drzwi, przed nosem. Hm, żadna nowość, że ktoś mnie nie zauważa. Zrezygnowana, już sama otworzyłam je, po czym wjechałam do klasy.

~*~
Po skończonych 45 najdłuższych minutach, wreszcie wyjechałam z klasy. Nienawidzę matmy. Bo kto normalny ją rozumie. I tak jest to wiadomo, że większość tych rzeczy nie przyda się w życiu codziennym,  ale i tak każą nam się ich uczyć. Bez sensu.

Jechałam przez korytarz bez celu. Zawsze na przerwach, nie miałam gdzie się podziać, a najgorsze były lunche. Zazwyczaj jadłam sama w kącie, nie zawadzając nikomu.

-Uważaj jak jedziesz !- ktoś wpadł na mnie. Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyłam, jak jadę ale jednak to nie była moja wina. To znów ten ktoś ma nogi i może mnie bez problemu ominąć, nie to co ja.

Spojrzałam się w górę i ujrzałam nad sobą Rikera. Nic nie odpowiedziałam, wolałam uniknąć z nim jakiejkolwiek rozmowy. Wyminęłam go, ale na mojej drodze stanął Ross. Uh, drugi ważniak, co myśli, że wszystko może.

-O kogo ja tu widzę ! - mówił dość głośno,  tak że cała uwaga z korytarza skupia się ku nam.

-Riker spójrz !- zawołał blondyna z długą grzywką opadającą mu na prawe oko, który od razu znalazł się obok Ross.

-Nasza księżniczka próbowała się zabić, ale jednak coś jej się nie udało. - zakpił. Po jego wypowiedzi, usłyszałam różne śmiechy, najwyraźniej bawiła ich ta cała sytuacja.

-Powiedz mi, co jest trudnego pociąć sobie żyły ?- zapytał z ironią. Nic nie odpowiedziałam. Nawet bym nie wiedziała co! Sprawnym ruchem, ominęłam ich i zawrotny tempem, zaczęłam jechać w stronę wyjścia.

-Czekaj ! Jeszcze nie skończyłem.
- krzyknął za mną. Ale ja, zdecydowanie tak. Czasem się zastanawiam, czy sprawnie komuś przykrości, daje im jaką przyjemność. Czy ja im coś zrobiłam, że oni tak mnie traktują ?

~*~

Cały dzień, omijałam wszystkich szerokim łukiem. Nie chciałam z nikim gadać, zresztą kto by chciał słuchać moim problemów, skoro ma swoje.

To był okropny dzień, dzięki Bogu już się kończy. Po skończonych zajęciach, wyszłam ze szkoły i popatrzałam na drugi budynek, do którego wchodzili inni nastolatkowie. Zbierali się, na otwarte zajęcia taneczne. Siedziałam tam parę minut, patrząc się tempo w drzwi,  które co raz były otwierane i myślałam, czy wejść czy nie . Wzięłam wszytko za i przeciw. Raz się żyje, wejdę zobaczy i wyjdę. Jak gdyby, nigdy nic.

Przejechałam przez próg. Rozejrzałam się. Każdy zbierał się w głównej sali. Jak ja tu dawno byłam. Wszędzie lustra, dyplomy za szczególne osiągnięcia i różnorodne zdjęcia z zawodów. Przyglądając się tym nagrodom zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę mogła tego doświadczyć. Cudem było by jakbym stanęła na własnych nogach nie mówiąc o tańcu.Myśląc o tym, poczułam wielką gule w gardle. Nie, nie będę płakać. Obiecałam sobie.

Odwróciłam się na wózku i  zaczęłam jechać w stronę drzwi,  przez które nie dawno wjechałam. Myślałam, że dam radę ale niestety. To dla mnie, zdecydowanie za dużo. Nagle na kogoś wpadłam. Głupia ja. Nie patrzę jak jadę.

-Przepraszam.- szepnęłam, nawet nie patrząc się na kogo wpadłam i szybko odjechałam.

-Ej stój!- przytrzymał mój wózek, blokując dalszą jazdę. Obszedł i stanął na przeciwko mnie.

-Coś się stało ?- zapytał. Pewnie zauważył, że byłam blisko płaczu.

-Nie,  wszystko okey. - spuściłam swój wzrok.

-Przecież widzę. - nie dawał, za wygraną.

-Nie ważne. Muszę już iść. - znów chciałam odjechać,  ale na marne.

-Skoro już to jesteś, to może zostaniesz zostaniesz  i zobaczysz występ. - spojrzałam się na niego. Brąz oczy, długie ale nie za długie kasztanowe włosy i ten uśmiech. Taki prawdziwy. Nie fałszywy.

-Nie...

-Chodź !nie pożałujesz.- przerwał mi.

-Jak jesteś tu pierwszy raz, to możesz iść ze mną. - pierwszy raz. Pff, to był mój drugi dom.
Nie odpowiedziałam.

-Uznaje to, jako tak.- uśmiechnął się i zaczął mnie pchać, w stronę wejścia na salę. Wiedziałam, że dalsze sprzeczanie się nie ma sensu. Dziwne, nawet nie znam jego imienia, a czuje jakbyśmy się znali długi czas.

-Powiesz mi przynajmniej, jak masz na imię ?- wyprzedził mnie z pytaniem.

-Laura. - uśmiechnęłam się, czego nie mógł zobaczy, ponieważ stał za mną ciągle pchając wózek.

-A ty ?-zapytałam.

-Elligton, ale mów do mnie Ell. - przejechaliśmy przez próg sali. Pchnął mnie w stronę siedzeń na przeciwko pustej przestrzeni, na której nie długo zacznie się  występ. Nie które miejsca były zajęte, przez rodziców trenerów i innych ludzi, aby zobaczy co dały te kilka, a nawet kilka naście lat treningów. Usiadł na krześle, nie daleko sceny, a mnie tak ustawił, że siedziałam obok niego.

-Właściwie to czemu tu jesteś ?- zapytałam,  ponieważ rzadko kiedy spotka się chłopaka, który przychodził na przedstawienie, tańca gatunku balet lub coś w
Tym stylu. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, pewnie nie wiedział o co mi chodzi.

-Mowie o tym, że zazwyczaj spotyka się tu rodziców dumny z osiągnięć swoich dzieci.

-Przyszyłem tu dla swojej dziewczyny.

-Oh,  będzie dziś występować ?- zapytałam.

-Nie - spuścił wzrok, tak jakby czuł się winny, że jego dziewczyna nie może dziś wystąpić.

-Przepraszam.

- Co?!nic nie szkodzi. Jak chcesz,  to mogę cię z nią poznać. - zaproponował.

-Nie, nie chce robić kłopotu do tego...

- Co ? Nie będziesz robić żadnego, nawet tak nie mów ! - bo dla mnie taki miły, jak nikt inny. Zawsze wszyscy omijali mnie szerokim łukiem, a tu taka miła odmiana.

-A to !- wskazałam ruchem ręki, na wózek.

-A co to ma do rzeczy ?- wzruszył ramionami.

-Każdy ma prawo żyć. - w jego słowach było trochę prawdy, teraz było mi wstyd, że nie cały tydzień temu próbowałam się zabić.

-Więc...?

-Zgadzam się.- uśmiechnęłam się, co zostało przez niego odwzajemnione. Światła na widowni zgasły, a zaświecili się nad samą sceną. Wszystkim szepty ucichły; a z oddali było słychać cichą muzykę, która z czasem stawała się co raz głośniejsza.




__________________________________
Hej kochani!
To mój pierwszy wpis na tym blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba.
Chciałabym was zaprosić do zakładki pytania jeżeli chcielibyście się czegoś dowiedzieć  to tam możecie pisać.

Chciałabym was również zachęcić do wyrażania swoich opinii w komentarzach.














piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 2

Poczułam ukucie w dłoń i stłumioną rozmowę. Probowłam się poruszyć, ale ciało jakby odmówiło mi posłuszeństwa. Wciąż przed oczami miałam ciemność.

Czy ja jednak umarłam?

To by było zbyt piękne, by było prawdziwe. Słyszałam dwa męski głosy. Nie mogłam zrozumieć ich słów. Chciałam otworzyć oczy, ale szybko opadły. Były takie ciężkie. Ktoś chwycił moją dłoń i zamknął w szczelnym uścisku.

-Proszę Laura, nie rób mi tego. Zostałaś mi tylko ty.- usłyszałam, a na moje ręce poczułam słoną ciecz.

On płacze ?

Spróbowałam jeszcze raz otworzyć oczy. Po paru nastu nie udanych próbach, poraziło mnie jasne światło. Zaczęłam szybko mrugać, aby przyzwyczaić się do światła.

Widziałam białą lampę i tego samego koloru sufit. Nagle nad sobą zobaczyłam twarz Brada z wielkim uśmiechem na ustach, po chwili rozłożył ramiona otulając mnie swoim silnymi ramionami.

-Nie rób mi tego więcej - wyszeptał mi we włosy. Wstał ze mnie i usiadł na krześle przy moim łóżku. Spojrzałam się na swój nadgarstek. Cały owiniety bandażem. Jednak to nie sen. Zrobiłam to.

- 7 szwów.- powiedział, gdy wciąż przyglądam się swojej ręce. Po chwili pojawił się lekarz, witając nas i mówiąc moje wynik, które były dobre, więc następnego dnia mogę iść do domu. Wyprosił Brada mówiąc, żebym odpoczywała. Patrzyłam się tępo drzwi przez, które wyszli. Nie mogłam uwierzyć w to, że mam w sobie tyle odwagi.


Od tamtej pory na mojej karcie pisze " nie udana próba samobójcza ", tak musze się do tego przyznać chciałam uciec od problemów. Od świata.

Od wyjścia ze szpitala, Brad ma mnie ciągle na oku i kontroluje  każdy mój ruch. Wiem, że się martwi, ale czy to nie jest lekka przesada ?

Minęło siedem dni, od kąt chciałam się zabić. Ale to nie znaczy, że już nie chce. Owszem chce, chce stąd wreszcie zniknąć, ale wciąż ktoś mi w tym przeszkadza. Ale komu było by mnie szkoda, rodzicom ? którzy mnie opuścili. Tylko jednego człowieka mniej, na tym świecie.

Dziś, wreszcie wychodzę ze szpitala. Czas się zmierzyć z tą szarą i smutną rzeczywistością. Z chęcią, zamknęła bym się w pokoju i nigdy nie wychodziła. Ale niestety, Brad mi na to nie pozwoli. Między innymi, tylko on trzyma mnie, jeszcze przy życiu.

Siedziałam już na swoim wózku, przed gabinetem i czekam na swojego brata, aż wyjdzie z gabinetu lekarskiego i wreszcie razem, wyjdziemy z tego białego piekła. Nie lubię szpitali, a zwłaszcza nastroju, który w nich panuje.

-Gotowa ?- powiedział Brad, wychodząc z pokoju. Przytaknęłam głową. Stanął za mną i zaczął pchać wózek, w stronę parkingu. Tak, wreszcie stąd wychodzę. To były ciężkie siedem dni. Co dzień, przychodził do mnie Brad i przesiadywał ze mną, całe dnie, żeby przypadkiem czegoś sobie nie zrobiła. Nawet gdybym chciała, to bym nie mogła, między innymi dlatego, że wszystko jest z plastiku nóż, talerz, widelec, a nawet szklanki. Do przesady.

Wyjechaliśmy na świeże powietrze. Odetchnęłam. Tak bardzo, mi go brakowało. Podjechaliśmy do jego auta, po czym Brad otworzył drzwi, od strony pasażera, podszedł do mnie i podniósł mnie z siedzenia, po czym posadził na fotelu w samochodzie. Złożył wózek, który od razu schował do bagażnika i już po chwili, znalazł się obok mnie, za kierownicą. Odpalił go i odjechaliśmy. Siedziałam na fotelu, z głową opartą o szybę, patrząc jak z zawrotną prędkością wymijamy inne auta. Od kąt pamiętam, Brad fascynował się szybką jazdą. Natomiast ja, nie za bardzo, za nimi przepadałam.

-Mam propozycję. - odezwał się, stając na czerwonym świetle. Swój wzrok przeniosłam na niego, czekając aż dokończy.-Jutro po szkole, są otwarte zajęcia taneczne.- spojrzał na mnie. -Chciałbym, żebyś poszła na nie...

-Nie ma mowy !- przerwałam mu, jednocześnie podnosząc głos.

-Laura...

-Nie !- odpowiedziałam stanowczo, znów mu przerywając. -Wiesz, w jakim jestem stanie. I dobrze wiesz, jak bardzo kochałam taniec. - powiedziałam, z wyrzutem. Zacisnęłam mocno powieki, nie chciałam płakać, nawet przy swoim bracie. To oznaka słabości, której nienawidzę.

Nikt nie wie, ile bym dała, by wstać na nogi i tak po prostu zatańczyć. On dobrze wie, jaką to dla mnie ma wartość i ile dla mnie znaczy. Może myślał, że z tym tekstem, uściskam go i powiem dziękuję? Niedoczekanie. Czasem, jego logika, przeraża mnie.

On może wsiąść za kierownicę i poczuć wiatr we włosach, a ja muszę siedzieć na wózku i czekać na cud, który może da mi rehabilitacja. Właśnie może. Ciągle ćwiczenia, nie dające żadnego efektu. Strasznie mnie to dobija. Gdybym miałam chociaż, małą gwarancję, że będę chodzić, moja motywacja na pewno, była by większa. Niestety.
Lekarze mówią, że jest co raz lepiej, ale ja widzę, jak kłamią mi w żywe oczy i załamują ręce. Nie chcą mi tego powiedzieć w twarz, bo chcą trzymać mnie na duchu. Ale też w kłamstwie. Taka prawda, muszę się z tym pogodzić, że nigdy nie będę chodzić, że już nigdy nie zatańczę. To była moja miłość, która jeszcze dawała mi nadzieje. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Ona już dawno poszła w nie pamięć, po prostu umarła. Ale czy w moim przypadku ? Czy to w ogóle prawda ? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nikt nie zna.

-Przepraszam. - wyszeptał i ponownie skupił się na drodze.

Już bez żadnych rozmów, dojechaliśmy do domu. Teraz z całą pewnością, wybiegła bym z samochodu, trzaskając drzwiami. Ale tylko jak ? Jestem przecież, zależna od drugiej osoby. Mało, której czynności, umiem sobie sama poradzić. Brad wysiadł z auta i otworzył bagażnik, aby wyjąć mój wózek. Rozłożył go i już po chwili znalazł się po mojej stronie, otwierając drzwi. Znów mnie podniósł i posadził na wózku, który ogranicza mnie na wszelkie sposoby. Razem wjechaliśmy do domu, jedynym o czym myślałam, to zamknąć się w pokoju i mieć święty spokój. Co i tak zrobiłam, bez słowa, skręciłam do swojego pokoju. Wreszcie jakieś pomieszczenie, które jest moim jedynym azylem.





piątek, 12 lutego 2016

Rozdział 1

Przez jedną nie odpowiednią chwile moje życie stanęło do góry nogami.

Gdy miałam dziesięć lat potrącił mnie samochód, dlatego teraz jeżdżę na wózku. I tak, jestem niepełnosprawna. Jak ja nienawidzę tego słowa. Ono po prostu mnie ogranicza, zresztą tak jak wszystko. Równie dobrze te auto mogło by mnie zabić!
I tak, nikt by po mnie nie płakał. Nawet nie, którzy zaoszczędzili by sobie problemów, a mi upokorzenia.

Mieszkam w Los Angeles. California, słońce, plaża, zakupy i masa rzeczy, których nie mogę robić. Mieszkam w nie dużym domu z moim starszym bratem Bradem, dlaczego?
Dlatego, że moi rodzice zostawili mnie od razu po wypadku, ponieważ uznali, że nie jestem dla nich "idealna", a Brad nawet nie wiem, do tej pory mi nie powiedział. Wiem, że to dla niego ciężki temat, więc nie naciskam.

Od tamtego czasu, wszystko zaczęło się walić. Podobno, mam jakąś szansę na to abym mogła chodzić. Ale z dnia na dzień tracę nadzieję, że mi się to uda. Brak efektów. Chodzę na rehabilitację od długich sześciu lat. Pół swojego życia spędziłam w ośrodku lub w szpitalu.
Tak dużo straciłam. Jedynie mój brat podtrzymuje mnie na duchu. Czasem mam wrażenie, że to właśnie on walczy za mnie.

W szkole. Jak ja jej nienawidzę. Wyniki w niej mam nawet dobre. Nie licząc oczywiście ludzi. Gdyby nie oni, moje życie było by bajką, ale one w rzeczywistości nie istnieją. Codziennie jadąc na wózku do klasy czy też do szkoły, słyszę te żałosne teksty za moimi plecami, nawet nie mają odwagi powiedzieć mi tego w twarz, lecz nie oni. Nie ci, co zamienili moje życie w szkole w piekło. Czasem chciałabym mieć, po prostu przyjaciółkę taką od serca, z którą można porozmawiać o wszystkich, przy której możesz być sobą. Ale nie mam takiej osoby, no bo kto by się chciał przyjaźnić z kaleką? Nikt.

Najbardziej to chcę mieć szansę by, spełnić swoje marzenia. Od piątego roku życia chodziłam na zajęcia taneczne, pięć lat trudnych i męczących treningów, poszły na marne.

Chciałabym kiedyś wstać i tak po prostu zatańczyć, tak jak za dawnych lat. To jest moje marzenie. Tylko czy możliwe?

Pewnego dnia przez pewne osoby w szkole, załamałam się. Uświadomili mi, że nikomu tu nie jestem potrzeba, że jestem tylko ciężarem. I tak dzień w dzień,  to samo mi powtarzali. Aż wreszcie, doszłam do tego sama.

Wróciłam do domu. Pustka. Wjechałam do łazienki. Otworzyłam szafkę pod zlewem i zaczęłam szukać upragnionej rzeczy. Wyjęłam ją z opakowania i przyłożyłam do nadgarstka. Nigdy nie było stać mnie na to, by ją przyłożyć, aż do teraz.

Poczułam zimny metal, na swojej skórze. Pociągnęłam nią wzdłuż skóry. Wpatrywałam się w ranę, z której zaczęła się sączyć krew. Czerwona, tak czerwona, że przypominała kolor bordo.

Drugie cięcie.

Za to, że ten samochód mnie nie zabił.

Trzecie cięcie.

Za to, że rodzice mnie zostawili.

Czwarte cięcie.

Za to, że nigdy nie spełnię swoich marzeń.

Z mocno zaciśniętych powiek, wypłynęła samotna łza. To oni doprowadzili mnie to takie stanu. Do tego stopnia, że chce zniknąć z tego życia. Krew z ran płynęła strużkiem po ręce, łokciu i spadały na podłogę w łazience. Poczułam ulgę. Powinna to już dawno zrobić.

Jesteś tylko ciężarem
Wyrzutkiem.

Moją podświadomość, wciąż powtarzała te same słowa. Krew kapała na ziemię, tym samym tworząc małą kałuże. Patrzyłam jak kropla, za kroplą, wypływa ze mnie kolejna tym samym, ulatywało ze mnie życie. Co ja mówię, ono już dawno mnie opuściło, wtedy kiedy jeszcze umiałam się śmiać z byle rzeczy i uśmiechać. Teraz, jak próbuje to zrobić wychodzi mi jedynie grymas. Moje życie już dawno straciło, jakikolwiek sens. Nie mam po co i na co żyć. Obraz przed oczami, zaczął mi się powoli rozmazywać. Zaczęłam pospiesznie mrugać, aby przywrócić ostrość. Na marne.

-Laura!- do pomieszczenia wbiegł Brad.

-Coś ty na robiła?! - wziął ręcznik i obwiązał go wokół mojego nadal krwawiącego nadgarstka. Nic nie mówiłam, nie miałam siły. Oczy powoli mi się zamykały. Powoli zaczęłam tracić świadomość.
Moje powieki opadły. Widziałam już tylko ciemność.

Umarłam?

Jedyny obraz jaki pamiętam, to przerażonego Brada.

                     





piątek, 5 lutego 2016

Prolog

Normalne życie, bez najmniejszych problemów, można powiedzieć, że idealne. Tylko nie idealne dla właściciela. Ludzie nie doceniają tego co mają, inni dali by naprawdę wiele, żeby się z nimi zamienić, nie rozumiem dlaczego oni nie doceniają tego, że są zdrowi, że nie posiadają żadnej choroby, że mają dach nad głową, że mają osoby, które je wspierają.

Co ja bym dała, żeby stanąć na nogi, żeby wózek był moim jedynym problemem. Moi rodzice nie chcieli takiego dziecka, dlatego też mnie zostawili. Obecnie mieszkam z moim bratem, ale czuje, że jestem tylko dla niego ciężarem, już wiele razy myślałam nad samobójstwem, ale nigdy nie miałam odwagi, przyłożyć żyletki do nadgarstka. Przed wypadkiem, wszystko było dobrze, miałam znajomych, przyjaciół, ale już po wypadku, nikt nie chciał zadawać się z kaleką.

Przyzwyczaiłam się do tego, do samotności. Obecnie mam 15 lat, moim największym marzeniem, jest taniec, zawsze chciałam tego spróbować, ale nigdy nie mogłam, ciągle mam nadzieje, że wreszcie spełnię swoje marzenie.

W końcu wszystko jest możliwe jeśli się o to walczy, to słowa mojego brata, to on jest dla mnie oparciem, jest dla mnie jak ojciec.

Cóż, postanowiłam wziąć sobie głęboko do serca, te słowa. Jeszcze trzy lata i będę dorosła, chciałabym być niezależna, dostać pracę, żeby już dłużej go nie męczyć szkoda, że to nie możliwe.

Mimo chodzenia na rehabilitację, są bardzo małe postępy. Cóż, tak wylosował mi los. Życie to jedna, wielka loteria, jedni są bogaci, utalentowani, zdrowi i sławni, a drudzy biedni lub chorzy. I tak żyję ze świadomością, że jest dobrze, ponieważ są ludzie, którzy nie mają dachu nad głową, ale cóż jak powiedziałam, tak przygotował mi los, on zostawia nas na pozycji startowej, a my dalej układamy sobie życie.

Nazywam się Laura Marano i to moja historia.