wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział 9

Minął tydzień od ostatniego spotkania z Rylandem. Nie ukrywam trochę mi go brakuje. Następnego dnia obudziłam się leżąc na kanapie przykryta kocem, gdy go już nie było, a następnie dostałam smsa, że dziękuję za miło spedząny wieczór. Poczułam się dobrze z tą myślą,  że mu się jednak spodobał dzień spędzony wspólnie ze mną. Dziś mam jechać na rehabilitację czyli powtórne spotkanie z Alexą .

Siedziałam w salonie,  ubrana już w swoje dresy, gdy nagle telefon Brada zadzwonił. Czekałam aż skończy połączenie, pod czas gdy ja postanowiłam włączyć telewizor. Skakałam po kanałach, poszukując czegoś interesującego, gdy on jeszcze rozmawiał. Spojrzałam na zegarek w swoim telefonie, który mówił, że mamy jeszcze dobrą godzinę do moich zajęć. Jednak podróż trochę zajmuje, ponieważ ośrodek znajduje się w samym centrum Los Angeles, gdy ja mieszkałam na przedmieściach miasta. Po dłuższej chwili do salonu wszedł Brad z wyraźnym zakłopotaniem na twarzy.

-Laura.-zaczął, lecz od razu przerwał.

-Coś się stało ?- zapytałam unosząc brwi.

-Dziś chyba nie dam rady zawieźć cię do ośrodka.

-Dlaczego ?- rzadko kiedy to się zdarzało, jak już to w jakiś krytycznych sytuacjach u niego w pracy. Tak,  Brad ma pracę, nawet dobrze płatną, starcza utrzymać nas i płacić za moją rehabilitację.

-Muszę jechać do pracy. Najwyżej zadzwonię do Alexy może jutro tam pojedziemy ?- zaproponował, w tym samym czasie gdy wpadłam na pomysł.

-Nie musisz.-uśmiechnęłam się.  -Jedz do pracy, jeśli tak cię potrzebują.-wywrociłam oczami.-Natomiast ja znam kogoś kto mnie podwiezie.

-Naprawdę ?-zapytał z nie małym zaskoczeniem.

-Tak.-przytaknełam głową.

-Będę bardzo wdzięczny temu komuś jeśli cię tam zawiezie.- podszedł do mnie. -Uważaj na siebie.- pocałował mnie w czoło.
-Może będę mógł cię z tamtąd odebrać.

-Będę pisać.- puściłam oczko. Brad założył buty, po czym żegnając się ze mną wyszedł. Jeszcze raz wyciągnęłam swój telefon, wybierając odpowiedni numer.

Do:Ryland:)

Masz może prawojazdy ?

Tak Ryland był moim planem B, jeśli on mi nie pomoże to następne zajęcia będą za tydzień bierąc pod uwagę napięty plan Alexy.

Od:Ryland:)

Tak a co ?

Do:Ryland:)

Pomógł byś mi dostać się do ośrodka ?

Była to chwila nadzieji, również dobrze mógł się nie zgodzić. W tej chwili wszystko było możliwe.

Od:Ryland:)

Będę za 10 minut

Odczytałam wiadomość, chowając telefon spowrotem do kieszeni dresów. Nie spodziewałam się jego tak szybkiej reakcji moje przeczucia mówiły, że to zły pomysł,  że będzie się od tego wymigiwac,  a jednak postanowił mi pomóc. Wyłoczyłam telewizor, gdy niczego konkretnego nie znalazłam, pojechałam jeszcze do kuchni, aby napić się szklanki wody. Nagle po domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

-Otwarte!-krzyknęłam odkładając szklankę do zlewu. Po chwili usłyszałam ciężkie kroki dochodzące z korytarza, mimowolnie moje serce szybko zabiło, poczułam wzrok na swoich plecach. Odwróciłam się, aby zobaczyć Rylanda z wielkim uśmiechem włosy tak, jak zawsze zaczesane do tyłu, biała bluzka i czarne dżinsy, a na nogach te same trampki.

-Jedziemy ?- zapytał posylając mi jeden z swoich uśmiechów.

-Jasne.- odwzajemniłam go i wyjechałam z kuchni, gdy nagle poczułam nagłe szarpniecie do przodu, czym się okazało, że Ryland postanowił pomoc mi dojechać do drzwi. Wyszliśmy z domu, gdy podałam mu klucze, aby zamknął drzwi. Przede mną stało wysokie, czarne auto marki bentley
Otworzyłam szerzej oczy, bo ono na pewno nie należało do najtańszych. Brunet otworzył drzwi,  po czym położył swoją dłoń za moim plecami, a drugą pod nogami i unosząc mnie, posadził na fotelu. Czułam się za wstydzona całą to sytuacja, dla tego po chwili moje policzki były purpurowe. Ryland przejechał wzrokiem po moim bezwładnym ciale, po czym jak małemu dziecku zapiął  pas bezpieczeństwa, co jeszcze byłam w stanie zrobić. Zamknął moje drzwi, a następnie złożył mój wózek i włożył do bagażnika. Po chwili znalazł się po drogiej stronie, zapalając auto. Rzuciłam szybko i zrozumiałe adres ośrodka, nadal czułam wypieki na swoje twarzy, nie chciałam aby je zauważył.

*
Jechalismy przez zatłoczone centrum Los Angeles. Stanęliśmy na czerwonym świetle. Spojrzałam się na park znajdujący się po mojej stornie. Ludzie biegali w każdą stronę, aby się tylko nie spóźnić. Nie którzy pogubieni całkiem siedli na ławce spoglądając w niebo.

-Życie jest straszne.-weschnełam, co Ryland usłyszał i spojrzał na mnie pytająco.

-Wy­siada­my w ok­reślo­nym miejscu.Bieg­niemy do swoich obowiązków.Nie zauważamy piękna świata, in­nych ludzi.-wytłumaczyłam.
-Po czym znów nas ra­no budzik budzi.-dodałam, wlepiając wzrok w boczną szybę.

-Masz racje.-przytaknął.
- Ludzie Przyz­wycza­jają się do rzeczy­wis­tości, w której żyją, choć nie jest ta­ka jak­by chcieli, aby była. Później oka­zuje się, że jed­nak mogło być dużo trud­niej­sza niż wcześniej.-stwierdził, naciskając gaz, gdy na sygnalizatorze pojawił się zielony kolor.

- Chce ona stłumić w człowieku to, co w nim najlepsze.-skwitował zjeżdżając na boczny pas. Po chwili, zza zakrętu było widać duży budynek, do którego miałam przyjemność nie raz odwiedzać. Zaparkował auto na parkingu prawie, że pod samym wejściem. Wyłączył auto wyjmując kluczyki ze stacyjki i wyszedł. Usłyszałam jak zamyka bagażniki, po czym zaczął rozkładać wózek. Otworzył drzwi po mojej stronie. Odpiął mi pas, o którym kompletnie zapomniałam, co sprawiło, że znów poczułam się,  jak dziecko. Podniósł mnie i posadził na wózku. Zaczął pchać w stronę automatycznych drzwi wejściowych, które gdy nas wyczuły natychmiast się otworzyły. Wjechaliśmy do środka. Po kierowałam go gdzie ma jechać, kiedy wreszcie zatrzymaliśmy pod wielką salą. Wystarczyło mi tylko czekać na Alexe.

-Dziękuję, że mnie tu przywiązłeś.-bąknełam. -Myślę, że dalej sobie już poradzę, możesz już wracać. -zaproponowałam, a gdzieś w głębi duszy krzyczałam "zostań", gdy rozsądek wziął górę,  mówiąc stanowcze "nie".

-Chcę mieć pewność, że wszystko będzie okey,  do tego chciał bym zostać i dowieźć cię do domu.

-Nie musisz. Nie chce sprawiać kłopotu. -spuściłam wzrok. Ryland przykucnął przede mną, łapiąc moją dłoń i zamykając w szczelnym uścisku.

-Nie jest to żaden problem, lecz przyjemność. Nie chce abyś wracała później sama, czuje się teraz za ciebie odpowiedzialny.-poczułam dziwny skurcz w brzuchu, a serce nagle szybciej zaczęło bić. Przyspieszyłam oddech, gdy nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

On się o mnie martwi

Powtarzała moja podświadomość.

-Dziękuję.-szepnełam, odwarzając się podnieść wzrok na jego brąz tęczówki. Tak intesywne kolor, patrzący na mnie za pewnie z lekką sadysfakcją, gdy nagle tą chwilę przerwało mi głośne kasłanie Alexy. Ryland odskoczy ode mnie, wstając na równe nogi. Spojrzałam na Alexe, która patrzyła się na Rylanda z lekką pogardą, gdy on nie zręcznie zaczesal włosy do tyłu, lecz byłam pewna, że gdzieś w środku cieszyła się, że widzi mnie z chopakim.

-Um, Alexa to jest Ryland mój...-zacięłam się chcąc dobrać odpowiednie słowo.-Przyjaciel.- wymusiłam uśmiech. -Ryland to jest Alexa moja rehabilitanka.-przedstawiłam ich. Brunet nie pewnie, wyciągnął dłoń w jej stronę, którą lekko uścisneła uśmiechając się. Alexa stanęła za mną, pchając mnie do drzwi, gdzie miały się odbyć ćwiczenia.

-Mogę wejść z wami ?- zapytał z lekkim zawahaniem Ryland.

-Jeśli tylko Laura na to ci pozwoli.-odpowiedziała Alexa. Chciałabym aby pojechał teraz jak najdalej stąd, nie chciałam aby mnie widział całą spoconą i wyczerpaną od bólu, co niosły ze sobą ćwiczenia.

-Um... Jasne.-usmiechnełam się sztucznie. Wjechaliśmy do sali, gdzie od razu Podjechaliśmy pod specjalną leżankę. Znów ten sam koszmar, gdy tylko zobaczyłam te piekielne łóżko, coś mnie zakuło w środku. Z każdym dniem powinno być leżej, gdy po mimo wszystko jest mi ciężej.

-Ryland mógł byś? - zapytała Alexa, pokazując ruchem głowy na mnie. Brunet przytaknął, po czym podniósł mnie kładąc na łóżku. Czułam się dziwnie wiedząc o jego obecność, a co dopiero o wzroku, który jeździł po moim ciele, do góry i do dołu. Alexa zeczeła ćwiczenia, zaczynając od stóp. Brunet zawzięcie przyglądał się  jej ruchom, pod czas gdy ja szukałam jakiegoś ciekawego punktu na suficie.

-Mógłbym ?- zapytał się Alexy. Podniosłam głowę do góry, nie dowierzając co on chce zrobić.

-Tak, jasne.- odsunęła się, dając mu dostęp. Stanął na tym samym miejscu co ona. Czułam się trochę skrępowana, tym co się teraz dzieje. Brunet chwycił za moją stopę, podnosząc ją i powtarzając te same ruchy blondynki, która od czasu do czasu instruowała go. Nagle jej telefon zadzwonił, odsunęła się na bok, aby kontynuować rozmowę,  co jakiś czas zerkając w naszą stronę.

-Wiesz, że nie musisz tego robić?- zapytałam półgłosem.

-Wiem, ale chcę.-na chwilę oderwał sie od ćwiczeń, aby spojrzeć na moją pewnie jeszcze czerwoną, twarz i posłał mi swój oszałamiający uśmiech. Gdy Alexa skończyła rozmawiać, podeszła do nas pokazując Rylandowie następne ćwiczenia, które następnie wykonywał.

*
Zajęcia tak jak zawsze skończyły się po około dwóch godzinach.  Po ich skończeniu Ryland odwiózł mnie do domu. Wszystkie cwiczenie wykonywał on sam co mnie zdziwiło, że mu się chciało. Czułam się trochę dowartościowana przez to, że mam uwagę płci przeciwnej, co było na prawdę, wielką satysfakcją. Najdziwniejsze są jednak moje reakcje na jego dotyk, gdy mnie podnosi, dotyka ręki czy po prostu patrzy prosto w oczy. To co dziś zrobił było w pewnym stopniu urocze, że się  mną w ogóle interesuje i poświęca mi swój wolny czas. Gdy wróciłam do domu,  Brad nie zdążył podziękować Ryladowi za wszystko, cóż będzie miał pewnie inne okazje.



piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 8

To co się wydarzyło niedawno, gdy byłam u Rydel, było w pewnym stopniu magiczne. Pierwszy raz byłym tak blisko z jakimkolwiek chopakiem, nie czując odrazy do samej siebie. Prawda jest taka, że zawsze bałam się odrzucenia przez wózek,  stopniowo zamykałam się w sobie, tak jest chyba do tej pory. W życiu mam ta­kie mo­men­ty, w których pot­rze­buje­, by ktoś bar­dziej niż zwyk­le pot­rzy­mał mnie za dłoń, szepnął "wszystko będzie dobrze",  był obec­ny, bez względu na wszys­tko. To chwi­le, gdy mu­sze stoczyć ciężką walkę z sa­mą sobą.

Leżałam w łóżku, tempo wpatrując się w biały sufit. W domu ponowała zupełna cisza, co oznaczało, że Brad gdzieś poszedł. Weschnęłam myśląc, że ten dzień będzie taki jak wszystkie. Poczułam wibracje mojego telefonu, leżącego pod poduszką, na której spałam. Przewróciłam się na brzuch, wyjmując telefon.

Od:Nieznany

Może się dziś spotkamy ?-Ry

Wiedziałam, że to pisze Ryland, dziwiło mnie tylko to, że on sam na sam chce się ze mną spotkać. Od razu zapisałam sobie jego numer w kontaktach i odpisałam.

Do:Ryland:)

Z przyjemnością

Od:Ryland:)

Może u ciebie, nie chciał bym sprawić kłopotu

Do:Ryland

Nie ma problemu;) bądź za godzinę, za raz ci wyślę adres

Podniosłam się do pozycji siedzącej i pisząc mu mój adres. W pewnym sensie w środku czułam się podekscytowana jego obecnością. Wsiadłam na wózek od razu podjeżdżając do szafy i  wybierając,  a przynajmniej próbojąc wybrać coś najładniejszego. Ubrałam się w swoje najlepsze dżinsy i szarą, luźną bluzkę, po czym, zaczęłam się malować, trochę tuszu do rzęs i pudru, jak dla mnie wystarczająco. Wyjechałam z pokoju, kierując się do kuchni, odziwo zastając ją w całkiem dobrym stanie. Na stole zauważyłam zrobione kanpaki i małą karteczkę. Wzięłam ją do ręki, tym samym rozkładają ją "będę wieczorem nie czekaj Brad".

Wyżucilam kartkę do kosza i zajęłam się kanapkami. Spojrzałam na zegar, wiszący w kuchni nad stołem. Okazało się, że wszystko zajęło mi nie całe pięćdziesiąt minut, czyli już nie długo pojawi się Ryland. Po mimo, w tak krótkim czasie polubiłam go, lecz nadal się bałam, że następnego dnia idąc przez ulicę nie rzuci zwykłego
" cześć". Czułam wewnętrzny nie pokój, z tym, że nie znajdę z nim wspólnych tematów albo zapanuje nie zreczna cisza, co nie ukrywam chciałabym tego uniknąć. Położyłam talerz do zlewu, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, niepewnie pchnęłam wózek do przed pokoju. Przekręciłam zamek, po czym zobaczyłam Rylanda. Brąz włosy, został zaczesane do tyłu, na ustach zawitał wielki uśmiech, był ubrany w czarną bluzkę, z jakimś logiem i dżinsy, a na nogach miał białe vansy.

-Cześć.-powiedział dość niskim tonem. Otworzyłam szerzej drzwi, aby mógł wejść, rzucając ciche "hej". Szedł przodem, przede mną długim korytarzem, dochodząc do salonu. Ruchem ręki wzkazałam aby usiadł na kanpie, co natychmiast zrobił. Wózek ustawiłam tak, że byłam na przeciwko niego.

-Właściwe to...Um co cie do mnie sprowadza?-Zapytałam niepewnie.

-Po prostu... porozmawiać. -odpowiedział, kładąc swoją dużą dłoń, na mojej drobnej ręce, znajdująca się na podłokietniku wózka. Była bardzo ciepła, poczułam dziwny skurcz w dolnej partii ciała, zabrałam swoją dłoń, gdy uznałam to za nie odpowiednie.

-Boisz się mnie ?- zapytał, podnosząc jedną brew ku górze.

-Nie... to znaczy... nie wiem.- głos mi trochę drżał, nie mam pojęcia czemu tak na niego reagowałam.

-Czujesz pewną bariere, ktora odziela cie od ludzi?- bardziej stwierdził niż zapytał.

-Nie, to nie tak.-pokręciłam głową, zaprzeczając. -Po prostu, boje się, że ktoś może mnie zranić.-zaczęłam nerwowo bawić się palcami, spuszczając na nie wzrok.

-Nie bój się.-wysłał mi pokrzepiający uśmiech. -Po­konaj ba­rierę ja­ka od­dziela cię od ludzi, która uniemożli­wia ci na­wiązy­wanie kon­taktów i nie bój się, chwycić od kogos pomocnej dłoni. -podniosłam wzrok, na jego przejęty wyraz twarzy.

-Nie wyobrażasz sobie jakie to trudne, jaki to mi sprawia ból.- Co on może wiedzieć, co ja czuję, osoba porzucona przez swoją rodzinę, nie umiejąc otworzyć się na innych.

-Nie zo­baczysz go gołym okiem,-mówiłam bliska płaczu, było to dość dla mnie trudne.

- A Two­je po­cie­sze­nie czy współczucie nie po­może,  dopóki nie zbliżysz się do człowieka, który jest w podobnej sytuacji, całym swoim ser­cem i nie zaczniesz praw­dzi­wie współodczuwać.-zauważyłam na jego twarzy zakłopotanie. Mówiłam to co czuje.

-Dla mnie przede wszystkim jes­teś kobietą. Cu­dow­nie stworzo­ną kobietą, która tak, jak każda prag­nie być ob­darzo­ny miłością i trak­to­wana tak, jak wszyskie.-uśmiechnął się. Czułam szybszą prace swojego serca, co wywołało jego słowa. Jestem dla niego kobietą ? Poczułam się w pewnym sensie wyjątkowa, nigdy nic miłego nie słyszałam od chopaka, zazwyczaj były to obelgi lub docinki. Mimowolnie na mojej twarzy, wkradł się mały uśmiech.

-Dziękuję.-powiedziałam pół głosem. Poprawiłam się na siedzeniu, z nie wielką sadysfakcją. Te słowa poprawiły mi trochę własną samoocenę, która jest bardzo niska. Ryland przejechał dłonią po swoich włosach, rozglodając się po pomieszczeniu.

-Na tamtym zdjęciu jesteś ty i?- wzkazał ruchem głowy, na drewnianą ramkę, stojącą na komodzie. Zdjęcie pokazywało mnie i Brada. Po mimo moich wyraźnych sprzeciwów, postanowił je wywołać i oprawic. Nie chciałam aby ono tu stało, ale on jest zbyt uparty. Wyglodałam na nim okropnie, było to zdjęcie z nienacka ja w dresach i bez makijażu, do tego zostało zrobione w ośrodku rehabilitacyjnym, przez Alexe.

-I mój brat.- dokończyłam za niego.

-Brat ?- podniósł jedną brew do góry. -Jak ma na imię ?- zapytał.

-Brad.-odpowiedziałam, wzruszając ramionami, nie rozumiałam po co mu to były do szczęścia potrzebne.

-Znasz go ?

-Ta... to znaczy nie.-szybko zmienił zdanie. -widzę go pierwszy raz. -uśmiechnął się, A ja miałam wrażenie, że ten uśmiech należał do wymuszonych, bądź sztucznych.

-Rozumiem, że nie ma go teraz tutaj ?- zapytał, trochę zdenerwowany.

-Nie, nie ma i nie wiem kiedy wróci. Wszystko okey ?- zapytałam, gdy zaczął bawić się swoim palcami.

-Tak. Może coś po robimy ?- zręcznie zmienił temat. -Na co masz ochotę ?

-Nie wiem.-wzruszyłam ramionami.
Troche zepsuł mi mój humor, po przez krótką rozmowę o moim bracie. Nie wszystko dzieje się wokół niego.

-To może jakiś film ?- zaproponował.

-Wybierz coś. -wzkazałam ręką na półkę, pełną filmów. Zostało to po tym, gdy Brad miał małą zajawke na oglądanie filmów. -A ja pójdę zrobić popcorn.-Obruciłam się w stronę kuchni, gdy Ryland zatrzymał mnie, chwytając za rączkę wózka.

-Poradzisz sobie ?- zapytał z troską.

-Do tej pory sobie jakoś radziłam. -stwierdziłam. Ryland przytaknął głową, po czym póścil wózek. Wjechałam do kuchni, szukając po szafkach pokornu. Znalazłam go w dolnej szafce, razem z miską. Jak dobrze, że  Brad pomyślał o wszystkim. Włożyłam paczkę do mikrofalówki, odpowiednio ją na stawiając.

-Wybrałem już film, mam nadzieje, że ci się spodoba.-wszedł do kuchni.

-Ja też.- dodałam, gdy mikrofalówka wydała z siebie krótki dźwięk.

-Mogę ?- zapytał, gdy ją otwierałam. Odsunełam się dając mu dostęp. Wyjął paczkę otwierając ją i wsypując jej zawartość do miski, którą uprzednio wyjęłam.  Ruszyłam do salonu, gdzie Ryland postawił miskę na szklanym stoliku, siadając na kanapie, biorąc do ręki pilota, włączając video.

-Możesz usiąść obok mnie, na prawdę nie gryze. -zaśmiał się.

-Nie... Um tu mi wygodnie.-próbowałam się z tego wymigac. Nie ma na tyle siły w rękach, aby się podnieść.

-Jak chcesz to mogę ci pomoc.- wstał z miejsca, idąc w moją stronę.

-Na prawdę nie trzeba.- zaprzeczyłam ruchem głowy, zignorował mnie położył jedną rękę za moimi plecami, a drogą pod kolanami, unosząc mnie. Szybko oplotłam ramionami jego szyję, bojąc się, że spadne. Powoli znizyl się ku kanapie, delikatnie kładąc mnie na niej, po chwili usiadł obok mnie, włączając film. Poczułam zimno na swojej skórze, mimowolnie potarlam dłońmi swoje ramiona.

-Zimno ci ?- zapytał unosząc brew.

-Tak.-przytaknełam. Wstał z kanapy, idąc w stronę pufy, gdzie były ułożone koce. Wziął jeden, idąc w moją stronę. Rozłożył go, nakrywajac mnie, a następnie usiadł i sam nakryl sobie nogi. Mimo to, nadal czułam chłod na swoich ramionach. Ryland przysunął się do mnie, zmniejszając między nami odległość.

-Przysun się do mnie, może będzie ci cieplej.-zaproponował. Nie pewnie, oparłam się o swoje ręce, podnosząc się w górę, tak aby usiąść bliżej. Podniósł swoją rękę, tak za znalazła się po drogiej stronie mojego ramienia, zrobił to nie pewnie, co były czuć po jego ruchach. Cały się spiąl, więc  położyłam głowę na jego ramieniu. Rozluźnij się trochę, co sprawiło mi małą radość, że tak reaguje na mój dotyk. Po chwili film się zaczął...






piątek, 25 marca 2016

Rozdział 7

Mijałam kolejne budynki, zmierzając w jednym kierunku. W kierunku z nienawidzonego przeze mnie miejsca. Mijałam kolejne osoby, które się na mnie patrzyły.

Serio, jeszcze się nie przyzwyczaili?!

Kiedy byłam już pod klasą, zobaczyłam opierającego się o framuge drzwi Rossa.

Dlaczego akurat na niego muszę zawsze trafiać ?

Chciałam go ostrożnie i niezauważalnie wyminąć, lecz mi się to nie udało, ponieważ kiedy tylko go ominełam odwrócił się w moją stronę.

- Ooo Marano. - Mruknął, a ja nie miałam zamiaru się odwracać. Jeszcze nie bylo dzwonka na lekcje, więc klasa była pusta,

No super.

Usiadłam przy ławce i zaczęłam się przygotowywać do lekcji, wyjełam wszystkie potrzebne mi rzeczy, gdy ktoś nagle zrzucił moje książki z ławki, podniosłam wzrok aby zobaczyć uśmiechniętego blondyna. Nie odezwałam się. Podjechałam w miejsce, gdzie leżały moje książki  chcąc je podnieść, ale ktoś w tym samym momencie kopnął je na drugi koniec sali. Czułam narastającą złość, miałam dość.

Dlaczego on mi to robi?

Dlaczego on ma z tego tą cholerną satysfakcję?!

Każdy normalny człowiek zacząłby się kłócić i krzyczeć, ale ja nie byłam w stanie. Nie miałam odwagi. Byłam tchórzem, właśnie tak jednym słowem mogłam siebie opisać.

Popatrzyłam się na niego, ale szybko tego pożałowałam. Śmiał się, bezczelnie się śmiał.

- Nienawidzę Cię. - syknełam, tak cicho, żeby nie usłyszał.

- Słucham?!-podniósł głos.- Co powiedziałaś, proszę powtórz! - Siedział teraz na ławce, wyraźnie rozbawiony tą sytuacją. Nie odpowiedziałam. Podjechałam po książki, które ten idiota kopnął i wróciłam na swoje miejsce.

- Cierpliwa jesteś. - Westchnął uważnie mi się przyglądając. Nie jestem cierpliwa, tylko nieśmiała. A to co innego. Nie miałam ani grama odwagi, żeby mu odpowiedzieć.

- Czemu nic nie mówisz, Marano?-zakpił.- Jesteś nie mową czy coś? - W tym momencie w oczach zebrały mi się łzy, ale nie chce przy nim płakać. Musiłam nadal trzymać kamienną twarz. Jak gdyby nigdy nic mnie nie ruszyło.

- Nie mów, że już płaczesz? -Zaśmiał się. - Ehh, jesteś po prostu żałosna. -W tym momencie coś we mnie pękło, nie wytrzymałam.

- Jestem żałosna bo miałam wypadek?-wybuchłam,- Bo jestem na wózku? Tak, zdecydowanie jestem żałosna. -  odpowiedziałam Ross'owi nie wierząc, że to właśnie zrobiłam. Nie wiem skąd wzięła się moja nagła odwaga. Poczułam wypieki na policzkach, ponieważ byłam zawstydzona całą tą sytuacją. Bo jak szara myszka, ktora nic się nie odzywa, nagle odpyskowała najwiekszemu bad boyowi w szkole ?!

Chłopak uśmiechnął się i już miał coś odpowiedzieć, kiedy do klasy weszła nauczycielka, a za nią reszta uczniów. Ross pokręcił tylko głową i poszedł usiąść do swojej ławki.

Przez resztę lekcji nic się nie działo, przede wszystkim nie miałam już lekcji z blondynem. Nadal nie wierzę, że mu coś odpowiedziałam. Pewnie uznał mnie za idiotkę.

Dlaczego ja się tym przejmuje? A no tak, już mi się przypomniało! Ja zawsze przejmuję się zdaniem innych. Dlaczego nie mogę wszystkiego traktować jak Ross i mieć wszystko i wszystkich gdzieś? Podczas gdy on się niczym nie przejmuję, ja boję się co on o mnie myśli, co myśli Rydel, Ryland czy Ell! To okropne... bo tak strasznie staram się dopasować do nich. Nie chciałabym ich stracić. Przestałam o tym myśleć, kiedy zauważyłam idącego w moim kierunku Ross'a.

Nie, proszę, tylko nie on.

- Ej Marano! -krzyknął.-My chyba nie skończyliśmy, prawda? - Nie odezwałam się.

Dlaczego ja się go tak boję!?

Jedyne o czym marzyłam to o tym, żeby być już w domu, chciałabym się zamknąć w swoim pokoju i nie wychodzić.

- Zadałem pytanie. - Warknął.

- Słyszałam... - Mruknełam.

- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie - Co on to jeszcze w ogóle pamięta?!

- To jesteś głupia,-stwierdził.- sama wpakowałaś się pod koła tego samochodu, teraz masz skutki i przestać się tak nad sobą użalać, to wręcz zabawne jaką biedną udajesz.

- Tak udaję, że nie mogę chodzić. - Prychnęłam. Nigdy nie byłam w stanie odpowiedzieć chłopakom, a teraz co kłócę się z Rossem? To idiotyczne.

- Śmieszna jesteś.

- Co?-zmarszczyłam brwi.

- Może inaczej, -zasugerował.-Jesteś żałosna, śmieszna to chyba złe określenie.

Jeszcze słowo, a chyba rozpłacze się na środku korytarza, a tylko tego brakowało. Nie chcę, żeby miał tą satysfakcję. Dlaczego on nie może dać mi spokoju! Przecież szkoda czasu na tak żałosną osobę!

Nie mam już siły, chciałam go wyminąć, ale przecież to nie jest takie proste na wózku! A on z łatwością może mi przeszkodzi, dobra on ma rację, jestem żałosna.

- Gdzie idziesz? Czy ja skończyłem?-zapytał poirytowany.

- Tak! Tak skończyłeś! Mam cię dość! Dlaczego nie możesz dać mi tego pieprzonego spokoju?!-podniosłam głos.- Czemu tak bardzo ci zależy, żeby doprowadzić mnie do płaczu? -dodałam. W tym momencie nie wiedziałam co mówię, wyminełam go tak szybko jak tylko umiałam, chciałam jak najszybciej uciec. Usłyszałam jeszcze jak coś za mną krzyknął i się śmiał, ale teraz to już nie miało znaczenia.  Dlaczego Brad nie może przepisać mnie do innej szkoły? Może wiele by się nie zmieniło, ale nie było by tam Rossa. A całe to piekło jest właśnie przez niego.

Czy to moja wina, że miałam wypadek? Nie byłam świadoma tego co robię, nie zauważyłam tego samochodu. Gdybym wiedziała jak to się skończy nie uciekłabym z domu, po mimo że sytaucja mnie do tego zmusiła. W tym momencie poczułam na swoich policzkach łzy. Przynajmniej tego już nikt nie zauważy.










Proszę komentujcie! Dla was to tylko chwila, a dla nas duża motywacja!

10 komentarzy = next

środa, 16 marca 2016

Rozdział 6

Minęło dwa tygodnie od ostatniego wspólnego spotkania z Rydel i Ellem. Nie wiem czy to z braku czasu, czy tym, że odwidziało im się spotykania, z nie pełną sprawną osobą. Także minęło dziesięć dni szkoły. W tygodniu dni, były smutne przygnębiające, przez moich prześladowców. Znów uprzykrzali mi całe dnie. A weekendy, były to dnie odetchnięcia. Czas, w którym chodziłam na rehabilitacje. Nadal czekam na jakikolwiek efekt. Za parę tygodni, mam rozmowę z moim lekarzem. Przed tym muszę iść jeszcze na jakieś badania. Chodź nie wiem po co. Brad pewnie, jak zawsze dzień przed będzie chodził uciszony, z racji tej, że zawsze myśli, a może ta rozmowa coś da. Tym samym zasiadając następną nadzieję. I tak co parę miesięcy. Mogę się założyć, że ta rozmowa nic nie da. Właśnie dziś była sobota, druga z rzędu, która spędzę sama. Brad gdzieś się zmył, zostawiając mnie samą. Nie mam mu tego za złe. W końcu ma dwadzieścia jeden lat, taki wiek, że musi się wyszaleć. Tez bym tak robiła na jego miejscu. Nagle mój telefon za wibrował. Wzięłam go z szafki nocnej, na której leżał i odczytałam wiadomość.

Od:Rydel
Do:Laura
Miała byś ochotę, aby mnie odwiedzić?

Myślałam, że o mnie już zapomniała. A teraz zaprasza mnie do swojego domu.

Od:Laura
Do:Rydel

Jasne wyślij mi adres

Po chwili, dostałam odpowiedź z adresem jej  domu. Szybko chciałam się przebrać, co nie było dobrym pomysłem, ponieważ zakładając spodnie, wylądowałam długą na podłodze. Podniosłam się i usiadłam z powrotem na wózku. Już bez pośpiechu, ubrałam białe dżinsy i bluzkę z napisem "have a nice day" i wyszłam z pokoju, a następnie z domu, uprzednio zakluczając drzwi. Przeczytałam jeszcze raz wiadomość od Delly, po czym zdałam sobie sprawę, że to trzy ulice stąd. Wolnym tempem, pchnęłam dwa duże koła wózka, zmierzać ku końcu ulicy. Dziś dzień był nadzwyczaj ciepły. Promienie słoneczne, prażące wszystko i wszystkich. Jadąc wyszukiwałam chodnika, z jak największą ilością drzew, aby chociaż najmniejszym stopniu schronić się przed promieniami słonecznymi. Dziś każdy zapewne siedzi w domu i odpoczywa od pracy i zgiełku, panujący w centrum Los Angeles.
Po paru minutowej drodze, znalazłam się na odpowiedniej ulicy. Pozostało mi tylko szukać odpowiedniego numeru domu. Jest to ulica należąca do najbogatszych ludzi w L.A lub coś znaczących w mieście. Może to przypadek, że akurat ona tu mieszka. Rozglądam się dookoła, aż wreszcie zobaczyłam upragniony numer, przywieszony do wielkiego domu. Co prawda, Rydel wspominała, że ma rodzeństwo, ale chyba nie aż tyle. Głęboki wdech i wydech. Podjechałam pod drzwi, po czym zadzwoniłam dzwonkiem. Usłyszałam stłumione kroki, po czym drzwi otworzyły się na rozcież, a w progu stał nie znany mi brunet. Na dzień dobry, zapewnię pomyliłam numery lub ulice.

-Przepraszam, chyba pomyliłam domy.- spuściłam wzrok i chciałam zawrócić.

-Czekaj !- zatrzymał mnie. -Ty pewnie jesteś Laura, przyjaciółka Rydel .- stwierdził na, co przytaknęłam głową.

-Wejdź.- otworzył szerzej drzwi. Przejechałam przez próg, po czym brunet pchnął wózkiem w stronę zapewnię salonu.

-Rydel zejdź na dół!- krzyknął w głąb domu, zostawiając mnie na środku pokoju.

-Zapomniałem.-strzelił się z otwartej reki w czoło.- Jestem Ryland.-wyciągnął ku mnie dłoń, która uścisnęłam.- A moje imię już znasz.- uśmiechnęłam się, co zostało odwzajemnione. Ryland usiadł na przeciwko mnie. Teraz mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Długie, brąz włosy, zaczesane do tyłu. Piękne, czekoladowe oczy, które spoglądały się na mnie z wielką zawziętością. Pełne usta, co raz wykrzywiające się w uśmiech, ukazując przy tym swoje dołeczki.

-Jestem !- krzyknęła Rydel, biegnąc po schodach.

- Widzę , że miałaś już przyjemność poznać mojego brata.-zauważyła.

-Miałam taką okazję.- uśmiechnęłam się. Rydel usiadła obok Rylanda, na kanapie, tym samym na przeciwko mnie, lecz nie na długo, po chwili jej telefon zaświecił się, dając znać, że ktoś dzwoni. Wstała na równe nogi i wyszłam do innego pomieszczenia. Zostawiając mnie sam na sam, z nim. Jego wzrok wiercił dziurę na moim ciele, co mnie krepowało, lecz postanowiła go zignorować i rozejrzeć się po pomieszczeniu, które swoją drogą było bardzo przestronne. Białe ściany, otaczające mnie z każdej strony. Nowoczesne, czarne meble. Było widać, że dopiero co kupione. Duży, plazmowy telewizor, wiszący na ścianie na przeciwko kanapy, a pod nim zdjęcia, oprawione w ramki. Czarna, przerażająca swoimi rozmiarami kanapa, która pomieściła by nie małą ilość ludzi.

-Rydel dużo mi opowiada o tobie.-odezwał się Ryland.

-Co dokładnie ?- zmarszczyłam brwi.

-Że jesteś bardzo ładna, ale nie wierzyłem jej na słowo, aż do teraz. - wpatrywał się we mnie, w tym samym czasie, gdy ja spuściłam swój wzrok, aby nie zobaczył moich czerwonych policzkow.

-Coś jeszcze ?- starałam zmienić temat.

-Że twoim największym marzeniem jest taniec.- poczułam się upokorzona i zła na Rydel. Mało kto o tym wie. Nie raz wyśmiewali mnie za to. Bo jak dziewczyna jeżdżąca na wózku, miała by tańczyć.
-Że twoim największym marzeniem jest taniec.- poczułam się upokorzona i zła na Rydel. Mało kto o tym wie. Nie raz wyśmiewali mnie za to. Bo jak dziewczyna jeżdżąca na wózku, miała by tańczyć. Takie nie realne. Chociaż nie raz widziałam sportowców, którzy się nie poddawali i brali udział w zawodach, po mimo, że jeżdżą na wózku czy też nie mają jednej nogi czy reki. Dali rade i teraz są kim są. Spełnili swoje marzenia. A taniec ? W tym musi brać udział każda najmniejsza, część ciała. Bez wyjątku. Nogi, ręce, tak jak i głową muszą się zaangażować, w każdy najmniejszy ruch i przeżywać go tak jakby właśnie tworzył swoją własną historie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć zatkało mnie i to bardzo. Mimowolnie, zeszkliły mi się oczy. Te odruchu nie potrafię już kontrolować. Za późno. Zbyt wiele zła i nie szczęścia spotkało mnie, aby umieć ukrywać swoje uczucia w środku. Chociaż każde, mnie niszczy na swój sposób.

-Powiedziałem coś nie tak ?- zapytał, a na jego twarzy wymalowało się zakłopotanie.

-Nic.-pokręciłam głową.- po prostu, nie lubię o tym mówić .

-Rozumiem i nie naciskam. - okazał się być bardzo wyrozumiały. Mimowolnie jedna, samotna łza spłynęła mi, po policzku. Ryland przybliżył się do mnie. Położył swoją prawą dłoń, na moim policzku i wierzchnią, stroną swojego kciuka starł ją.

-Proszę, nie płacz.- w jego oczach znajdowała się troska. O mnie ?
Ryland znajdował się zbyt blisko mnie, za każdym razem, gdy robił wydech, czułam jego oddech na mojej twarzy. Tkwiliśmy w jednej pozycji wpatrując się w siebie nawzajem. Ryland przybliżył swoją twarz, bliżej mojej. Siedziałam, jak sparaliżowana Nie zdając sobie sprawy, co się dzieje. Jego twarz blisko mojej twarzy, dzielą nas zaledwie kilka centymetrów, gdy nagle mój telefon rozwibrował, na co szybko odskoczyłam od Rylanda. Wyciągnęłam telefon, aby odczytać wiadomość

Od:Brad
Do:Alex

Wracaj już do domu, ciemno się robi. Martwię się .

Nie raz dostawałam takiego SMSa od mojego brata, rozumiem, że mamy tylko siebie dlatego akceptuje to, że jest taki opiekuńczy .

-Przepraszam, ale muszę już iść .
-powiedziałam. Ryland wstał i podał mi swój telefon . Spojrzałam się na niego pytająco.
-Zapisz mi swój numer.- uśmiechnął się . Bez wahania wzięłam od niego jego srebrnego iPhone i napisałam kilka cyfr, składających się w mój numer i oddałam mu go. Odprowadził mnie do wyjścia, po czym pożegnał się ze mną. A ja ruszyłam, w stronę domu. Nie wierzyłam ile się wydarzyło, czyje się jakbym to nie ja byłam na swoim miejscu, tylko ktoś inny, a ja stoję obok i się temu wszystkiemu przyglądam, lecz prawda jest inna, to ja jest uczestnikiem tych wydarzen. Z uśmiechem od ucha, do ucha, wróciłam do domu .





_____________________________
Hej!
Na wstępie chciałabym podziękować za tyle komentarzy! Dziękujemy!
Odpowiedzi na nominację do LBA pojawią się prawdopodobnie za tydzień w zakładce Libster Blog Award. Mamy nadzieję, że rozdział wam się spodoba!









piątek, 11 marca 2016

Rozdział 5

Dzień, jak co dzień. Chociaż nie. Dziś weekend! Taka mała zmiana. Bardzo mała, ponieważ dziś nie muszę iść do szkoły i słychać plotek  na mój temat. Stawało się to już powoli męczące. Dziś jadę na rehabilitację. Tak jak co tydzień, spotkam Alexe. Alexa jest moją można by powiedzieć  terapeutką oraz mentorką, razem z Bradem. Nie pozwalają mi się poddać. Ale czy oni widzą jeszcze w tym jakikolwiek  sens ? Bo ja już nie. Moja szansa zniknęła wtedy, kiedy uleciało ze mnie życie. Chęć do jakiejkolwiek walki o lepsze jutro.

Alexa jest nie wiele starsza ode mnie. Może to nie jest jej wymarzona  praca, aby pomagać niepełnosprawnych ludziom, w dojściu do zdrowia. Ale nigdy nie spotkałam się z jej nie chęcią wobec mnie.  Czasem mi się wydaje, że jest moją koleżanką, z którą mogę porozmawiać o wszystkim. O tym wszystkim, o czym nie powinno się rozmawiać, nawet z własnym bratem.

Zazwyczaj rozmawiamy w trakcie ćwiczeń, gdzie wtedy tak nie odczuwam bólu, jaki sprawią mi ćwiczenia.

Tylko czy warto tak się katować i na co ? By jednak udowodnić swoją rację, że jesteś za słaba, aby spełnić swoje jedyne marzenie. Aby pewno dnia wyjść z tego budynku, z wysoką podniesioną głową do góry, o własnych nogach, o własnych siłach. Marzenia...

Wstałam rano, gdzieś około 11. Usiadłam na wózku i ruszyłam w stronę łazienki. Gdzie załatwiłam swoje potrzeby, ubrałam się i pomalowałam. Ćwiczenia są bardzo męczące i wymagają ode mnie dużo wysiłku fizycznego, jak i psychicznego. Dlatego też nałożyłam tylko puder . Jakby bym pomalowałam się tak,  jak to zazwyczaj robię, to za całą pewnością spłyną by po mnie.

Każdego tygodnia, chodzę na te ćwiczenia, które powinny mi pomóc. Będzie to już przeszło, całe życie. Całe życie spłodzone w tym samym budynku, bądź szpitalu. Moim marzeniem, jest pójście na zwykły, najzwyczajniejszy spacer, nie ważne gdzie, ważne że na swoich nogach, o swoich siłach. Ja wiem, że to marzenie dawno poszło, w zapomnienie. Ja już nie mam, na to żadnego szansy. Żadnej.

Gdy wyszłam z łazienki, było już grubo po 12. No cóż, ciężko jest cokolwiek zrobić na siedząco. Do tej pory nie umiem się z tym pogodzić. Nie potrafię, ponieważ ktoś ciągle budzi we mnie tą nadzieje, która już dawno poszła w nie pamięć. Przy najmniej dla mnie. Wiem, że takich ludzi, jak ja, jest parę tysięcy, na tym świecie. Którzy nie mają już szansy, aby stanąć na własne nogi. Pogodzili się z tym, zaakceptowali to. Po prostu się poddali. Nic z tym nie zrobili. Ile bym sobie bólu oszczędziła, nie chodząc na rehabilitację, ale wiem, że to pogorszyło by mój stan i może zakopało ostatnia moją nadzieje, którą ciągle ktoś mi wmawia. Nie raz
Widzę, jak lekarzom opadają ręce, widząc moje" postępy ". Nic nie mogą zrobić. Nikt nie potrafi mi pomóc, chodźmy stanął na rzęsach. Tylko ciężka praca i liczenie na cud. Całe życie, to słyszę. Całe życie, jeżdżę na wózku, a postęp,  jest? Nie, nie ma żadnego.

Chociaż...Stop. Jest taki ktoś. Ktoś u góry. Ktoś kto zna wszystkich ludzi i wie o wszystkich problemach, których sami nie jesteśmy w stanie rozwiązać. I on jest naszą pomocą. Światłem w tunelu obojętności i poczucia przegrania z własnym życiem.

Tylko czy ja kurwa jestem jakaś nie widzialna?! Ze On mnie nie widzi. Tez mi jest ciężko. Owszem, może było by łatwiej opuścić ten świat, ale są ludzie, którzy trzymają ci przy nim mimo to. Bo cię kochają. Bo im, na tobie zależy. Tak, tak to jest  właśnie rodzina, której nie posiadam.
Może ludzie, mają gorsze problemy ode mnie. Nie wiem. Ale czy ja tak dużo potrzebuje ? Nie. Chcę być tylko, jak inna nastolatka w moim wieku. Może tak akurat wybrał mi los. Z paru nastu milionów, wybrał mnie. Nie jest to żadne wyróżnienie. Wręcz przeciwnie.

Wyjechałam z swojego pokoju, do kuchni. Podjechałam do stołu, na którym stały już świeżo zrobione, dla mnie kanapki.

Zjadłam jedną, a następnie drugą w tym samym czasie, dołączył do mnie Brad, z wielkim uśmiechem na twarzy. Gdy dokończyłam jedzenie, Brad pomógł mi przejść do samochodu, a następnie do niego wsiąść. Całą drogę wpatrywałam się w okno i myślałam o tym, że za dwa dni znów szkoła,  znów Ross, Riker i Rocky, znów te same łzy i smutne wieczory. Moja codzienna rutyna. Czuje się w tym życiu, taka samotna. Tak jakbym nie miałam żadnego oparcia u nikogo. A może tak jest ? Całe szczęście, mogę znaleźć oparcie jeszcze w Bradzie, na którego zawsze mogę liczyć.

Nim się obejrzałam, byliśmy pod właściwym  budynkiem, na sam jego widok, zaczęłam się denerwować, a ręce zaczęły nie kontrolowanie pocić. Nad samym wejściem, widniał napis ośrodek rehabilitujący, był to dość stary budynek, od zewnątrz, natomiast wewnątrz, wcale jego nie przypominał. Nowoczesny sprzed, odnowione sale, nowe meble. To miejsce już nie przypomniało tego, którego zaczynałam swoje ćwiczenia. Był zupełnie inny. Tylko stare wspomnienia, nadal się tam znajdą i odnawiają się, gdy tylko przekroczę próg.

Powtórka z rozrywki.

Wyszłam z auta za pomocą

Brada i razem weszliśmy, do ośrodka. Zawsze pocieszałam się myślą, że za godzinę, góra dwie będę wychodziła  z tego piekielnego miejsca, lecz nie za długo, ponieważ za tydzień, znów będę musiała tu wrócić . A cały koszmar, będzie się tak powtarzał i powtarzał. Tak, jak zawsze na ćwiczenia, byłam ubrana w wygodne ubrania, składający się z zwykłej, białej bluzki i szarych dresów, które świetnie odwzorowują moje życie.

Weszliśmy do sali, w której wylałam pot i łzy. Mam tu same złe skojarzenia. Jak zawsze przy wejściu przywitała nas Alexa, z uśmiechem od ucha do ucha. Brad pomógł mi położyć  się na specjalnej leżance. Brad wyszedł, a w pomieszczeniu, zostaliśmy tylko my i inni, którzy byli zajęci sobą. Zazwyczaj spotyka się tu dzieci, które walczą o powrót do zdrowia. Szkoda mi ich, ale wiem przy najmniej, jak oni się czyją. Jest im ciężko i to bardzo. Ale oni mają jednak większe szanse ode mnie. Zaczęli od razu, po wykryciu choroby lub wypadku. Niestety, u mnie było inaczej. Mój wzrok, utkwił w bardzo interesujący, biały sufit, gdy Alexa zaczęła o czymś mówić, jednocześnie wykonując ćwiczenia.

-Ziemia do Laury !- skwitowała mnie, dość głośno wyrywając z zamyśleń.

-Co ?! Przepraszam zamyśliłam  się.

-O czym tak myślisz?

-Czy to wszystko ma sens.

-O czym ty mówisz ?- spojrzałam na nią.

-Te całe ćwiczenia i wciskanie kitu, przez lekarzy. -wydusiłam z siebie.

-Oczywiście, że mają !- powiedziała, pełna entuzjazmu.

-Tylko nie możesz się poddawać.- zaprzestał robić ćwiczenia - Nie można, od tak zniknąć z tego świata. - zmieniała temat. - Pomyślałaś w ogóle, jak czuł by się Brad ? Albo ja ?-wyglądała na bardzo przejętą. Jakby zależało jej, aby dalej żyła. -Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. - nagle w jej oczach pojawili się łzy. Odpowiedz, była jasna.

-Obiecuje. - odwróciłam głowę,  by nie widziała moich  zeszklonych oczów, a ona zaczęła znów robić ćwiczenia.

Po godzinie wykańczających ćwiczeń, wreszcie wyszłam z sali, a następnie Brad pchnął mnie w stronę auta, pomagając mi do niego wsiąść. Całą droga, odbyła się w ciszy, nie dlatego, że jestem na niego zła, czy coś, tylko zabrakło nam tematów do wspólnej rozmowy. Po paru nastu minutach, byliśmy już na podjeździe naszego domu. Jak zawsze Brad, pomógł mi wyjść z auta, a potem usiąść na wózku. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Bez słowa, wjechałam do swojego pokoju. Brad od pewnego czasu, jest taki nie obecny, jakby coś go gnębiło, ale gdy tylko Próbowałam się dowiedzieć co jest, to po prostu zbywał mnie lub zmieniał temat. Podjechałam pod okno. Całą ulica w rozbieganych i wesołych dzieciach. Mają takie szczęśliwe dzieciństwo. Bez zmartwień, nic, tylko zabawa. Nagle mój telefon za wibrował, w kieszeni dresów. Wyjęłam go i przeczytałam wiadomość.

Od: Nieznany

Możesz gdzieś dziś wyjść ?- Ell

Właśnie Elligton, pod czas drogi, kazał mi wpisać swój numer telefonu, na "wszelki wypadek ". Ale nie wiedziałam, że to tak szybko nastąpi. Zapisałam sobie go w kontaktach i napisałam wiadomość.

Do:Ell

Jasne, kiedy i gdzie ?

To chyba będzie moje pierwsze wyjście,  z znajomym gdziekolwiek i kiedykolwiek. Chciała bym, żeby było takich więcej.

Od: Ell
Za godzinę w parku ;)

Od razu po odczytaniu tej wiadomości, szybko wyciągnęłam jakieś dżinsy i bluzkę, które  od razu się przebrałam ściągając z siebie brudne dresy. Co zajęło mi większość czasu. Już po paru minutach, byłam już na drodze, jadąc w stronę parku.

Dziś był na prawdę przepiękny dzień, całą drogę oślepiało mnie jasne, promienie słońca, jednocześnie opalały moją dość bladą skórę. Delikatny wiatr, rozwiewał  korony drzew oraz moje długie kasztanowe włosy. Nim się obejrzałam,  byłam  przed bramą parku, która okrągły rok stoi otwarta, na oścież. Przejechałam przez nią, a z oddali stał Ell, który machała ręką w moją stronę, a przy nim na ławce siedziała Rydel. Podjechałam pod nich, po czym przywitałam się z nimi, z wielkim uśmiechem. Przecież nie każdy musi wiedzieć, jak jest na prawdę. Ludzie zewnątrz, powinni widzieć wesołą dziewczynę, która idzie w podskokach  przez życie. Im można wciskać kit, że w życiu wszystko jest okey, ale są osoby, którzy takiej odpowiedzi nie uznają, tak to właśnie rodzina. Rodzina powinna wiedzieć prawdę, prawdziwą osobę, prawdziwą siebie. I tak nic przed nimi nic się nie ukryje . Bo oni znają cie najlepiej.

-Razem z Delly, chcielibyśmy cię Zaprowadzić w jedno miejsce. - zwrócił się Ell.

-Ale pod jednym warunkiem. - zawtórowała Rydel.

-Jakim ?- zmarszczyła brwi.

-Nikomu nie powiesz, gdzie ono się znajduje. Obiecujesz ?

-Obiecuje.

-To chodźmy !- klasnęła w ręce .
Wstała z miejsca i zaczęła iść przed siebie, natomiast Ell stanął za mną i zaczął pchać, za Delly.

-Poradzę sobie. - powiedziałam do Ella.

-Dziś ja mam ten zaszczyt, także ciesz się świeżym powietrzem. - mimowolnie się zaśmiałam.

Szliśmy tak dobre pięć minut, aż wreszcie Rydel, skręcił w baczną aleje parku, w która droga była już wydeptana, przeszliśmy pod zarośniętą  wierzbą, które
Szliśmy tak dobre pięć minut, aż wreszcie Rydel, skręcił w baczną aleje parku, w która droga była już wydeptana, przeszliśmy pod zarośniętą  wierzbą, której liście swobodnie opadały na ziemię. Ostatecznie zatrzymaliśmy na nie wielkiej, a dość stromej skarpie, widok był piękny. Ciągnął się chyba przez całe słoneczne L.A. Widać stąd całą panoramę miasta, a nawet szkołę, mój dom i wiele innych obiektów. Na przeciwko tego całego krajobrazu, stała drewniana, dość stara ławka, na której siedziała Delly z Ellem.

-Ten widok jest...wow - wydusiłam z siebie.

-To miejsce to taki dobry punkt zwrotny w całym tym świecie.- spojrzałam się na Rydel. - Możesz tu zawsze przychodzić, o każdej porze dnia i nocy.

-Dziękuję.

- Mogę cię o coś spytać ?- zapytała Rydel.

-Jasne!

-Ten wózek, on tak na zawsze?

-Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Lekarze mówią, że tak,  ale jak będzie na prawdę nikt nie wie. - powiedziałam, zgodnie z prawdą. Bo Nikt tego nie wie.

-Pogodziłam się z tym, ale dla osoby, której do spełnienia marzeń, potrzebne są zdrowe nogi, czuje się  nie chęć do życia. -spuściłam wzrok. Nawet nie Wiem, czemu im o tym wszystkim, powiedziałam. Teraz pewnie będą mi współczuć, czego nie znoszę. Nienawidzę tego oraz łaski od drugiej osoby.

-A jakie jest twoje marzenie ? - zapytał Ell.

-Będziecie się z tego śmiali. - powiedziałam zrezygnowana.

-Obiecuje, nie będziemy. - wtrąciła się Rydel. - Dla mnie to nie jest śmieszne, gdy ktoś rezygnuje z swoich celów i to nie z własnej woli, lecz choroby. - zdziwiło mnie altruistyczne myślenie Delly.

-Okey, chciała bym się nauczyć tańczyć. - wydusiłam z siebie. - Wiem głupie, bo jak taka osoba jak ja, mogła by nawet o tym pomyśleć. - Był to ciężki temat, jak dla mnie, dlatego mówiąc, czułam wielką gule w gardle.

-To nie jest głupie. Człowiek powinien mieć swoje ideały. Wierzę, że przez ciężką pracę uda ci się.

-Dziękuję, ale powinnam o tym zapomnieć. - wzruszyłam ramionami.

-Zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że zawsze  możesz się zwrócić do mnie o pomoc.
Chyba w życiu nie usłyszałam tylu miłych słów, z ust obcej  mi osoby. Nawet,  nie wiem co powiedzieć, dlatego przytaknęłam tylko głową.

-Późno się robi. - wyciągnął się Ell. -chodzimy już stąd. Laura odprowadzę cię. - oznajmił.

- Nie dzięki, poradzę sobie sama.

-Jesteś pewna? - podniósł jedną brew, do góry.

-Tak. - Już bez dalszej odpowiedzi, wyjechałam, na ułożoną w kostkę brukową chodnik i powoli zmierzałam, ku domowi.

Słońce powoli chowało się za horyzontem,  tym samym sprawiając, co raz większą ciemność. Ludzie wolnym krokiem, zmierzali do własnych domów, zapewnię zmęczeni, po pracy. Po paru minutach, byłam pod drzwiami mojego domu, do którego weszłam. Brad siedział rozłożony na kanapie, oglądając zapewnię mecz, z czego można było wywnioskować, z pod głoszonego telewizora. Nie przepadałam, za piłką nożną, wiec poszłam do swojego pokoju, w którym się przebrałam w piżamie.

Wreszcie przyszedł czas na sen. Sen taka ucieczka od rzeczywistości. Sny to takie bajki, w których scenariusze piszemy my sami. Jesteśmy kimś, kim bardzo chcieli byś by być. Pokazują nam marzenia.









niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 4

*Kilka godzin poniżej *

-Obiecałem jej, że poczekam na nią tu. - odpowiedział.

Odwróciłam się za siebie, zauważając, że sala jest już pustą. Spojrzałam się znów ku scenie, po której schodziła blond włosa dziewczyna. Ubrana była w zwykle rurki i bluzkę z krótkim rękawem. Spojrzałam się na Ella który, zaczął podążać ku dziewczynie. Przytulił ją, podniósł i obrócił w powietrzu, w tym samym czasie, słysząc wesoły śmiech dziewczyny.

Wyglądali tak słodko razem. Ile ja bym dała, by mieć kogoś takiego, kto będzie przy tobie w dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie . Właśnie chorobie. Czasem wydaje mi się, że nigdy nie znajdę swojej drugiej połówki i będę całe życie żyła sama,  ewentualnie z gromadą kotów. Oderwali się ode siebie i podeszli w moją stronę.

-To jest właśnie moja dziewczyna Rydel.- przedstawił ją Ell.

-Ale mów mi Delly. - wystawiła ku mnie dłoń.

-Laura. - uścisnęłam ją.

-Może przejdziemy się do parku ?
Zaraz zamykają.

-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami. Tak na prawdę, nie wiem co o mnie myślą, może to, że narzucam się im.

-Oj Laura, nie daj się prosić. - Ell stanął za mną i zaczął mnie pchać. Jaki on ma w tym interes ?

Wyszliśmy z budynku kierują się do parku, który był po drugiej stronie ulicy. Przeszliśmy przez nią, wychodząc do parku, w który Rydel od razu usiadła na pierwszej lepszej ławce, a Ell ustawił mnie tak, że siedziałam na przeciwko nich, po czym brązoki zajął miejsce obok Rydel.

-Mogę cię o coś spytać ?- spojrzałam się na Delly.

-Jasne pytaj !

-Czemu dziś nie wystąpiłaś w przedstawieniu?- bardzo mnie to ciekawiło. Jej twarz nagle posmutniała, z jej ust zniknął uśmiech, który jej towarzysz od kąt ją poznałam.

-Po porostu...Wszystkie rolę były już zajęte.- wzruszyłam ramionami i wymusiła sztuczny uśmiech.

-Um muszę już iść. -wstała z miejsca.

-Nie chce, aby bracia zdemolowali mi dom. Znowu.- ostatnie słowo prawie wyszeptała.

-Pa.

-Pa.- odpowiedział Ell . Poczułam gule w gardle. Zawsze muszę być taka ciekawską ?! Znów odstraszyłam człowieka,  który nie bał się ze mną po rozmawiać. Nie wytrzymałam. Za dużo razy się dziś powstrzymywałam. Poczułam słone ciecz wpływającą mi po policzku.

-Ej co się dzieje? - zapytał Ell, a jego twarz wyrażała współczucie ?

-Nie mogę znieść tego,  że ludzie mnie ciągle odrzucają. - wychlipałam przez łzy.

-Mówisz o Delly? - zmarszczył brwi. Przytaknęłam głową.

-Co?!ona cię nie odrzuca,  nie należy do tych osób, które oceniają ludzi po wyglądzie.

-To czemu tak szybko odeszła?

-Ponieważ...nie jest to dla niej łatwy temat.

-Taniec?- podniosłam jedną brew.

-Tak.

-Dlaczego?- zapytałam.

-To jest zbyt trudne, dla nas obojga.

-Rozumiem. -Odpowiedziałam, a między nami powstała nie zręczna cisza. Pięknie, zepsułam cały dzień, przez jedną głupie pytanie.

-Późno już. Może cię odprowadzę? - wstał na równe nogi.

-Nie trzeba. Poradzę sobie sama. - zaczęłam się odpychać, lecz on nie dał za wygraną. Stanął za mną i pomógł mi jechać.

-Nie daj się prosić. Gdzie mam jechać?- zaśmiał się. Zrezygnowana podałam mu adres.

Po paru minutach drogi, staliśmy prawie pod moim domem. Całą drogę Ell opowiadał mi o swoich przygodach w życiu, wraz z rodzeństwem Rydel. Natomiast ja nie miałam, co opowiedzieć o sobie, czegoś szalonego, ponieważ nigdy takiej rzeczy nie przeżyłam. Nie wiem, co to jest adrenalina. Nie wiem, co to jest dreszczyk emocji. Nic. Więc zawzięcie wsłuchiwałam się w jego historia, od czasu do czasu dodawałam coś od siebie lub i wybuchłam nie kontrolowanym śmiechem.

-To który to twój? - zapytał, gdy jechaliśmy wzdłuż chodnika.

-Ten następny.

-Ten?! - podniósł głos, w którym nie kryło się zdziwienie.

-Tak, coś nie tak? - Stanęliśmy nie daleko drzwi.

-Nie. Powiedz mi, masz może brata? - stanęła na przeciwko mnie.

-Tak. - przytaknęłam głową.

-A jak ma na imię? -nie wiedziałam, gdzie ta rozmowa zmierza.

-Brad.

-O kurwa.- powiedział Ell i odwrócił się nerwowo na pięcie.

- Znasz go ?- zmarszczyłam brwi.

-Co ?! Nie z kąt ten pomysł?-  Ell nie należał do osób, które dobrze kłamali.

-Ell przecież widzę! - Jęknęłam.

-Nie ważne. Poradzisz sobie dalej sama?- nie wiedziałam sensu kontynuowania tej rozmowy, więc przytaknęłam głową. Obrócił się i poszedł przed się siebie. O co mu może chodzić?
I za kąt zna mojego brata ?

Z tymi pytaniami weszłam do domu, w którym siedział Brad.

-Byłaś na tych zajęciach ? - zapytał.

-Tak. - odpowiedziałam krótko i chciałam iść do pokoju.

-I jak ? - zatrzymał mnie.

-Świetnie! -odpowiedziałam, z udawanym entuzjazmem. Już bez żadnych sprzeciwów, poszłam poszłam do siebie i cały wieczór spędziłam  siedząc, przy oknie wpatrując się w krajobraz przed sobą.






piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 3

*Następnego dnia *

Wstałam rano. Znów szkoła. Uh, znów te wścibskie komentarze, których pewnie się nie obędę, między innymi dlatego, co ostatnio się stało. Teraz pewnie, jestem obiektem kpin i żartów, ze stromych innym, których nie znoszę. Moim zdaniem, każdy ma swoje życie i nim powinni się zająć, a nie interesować się innymi. Ale ludzie, nie byli by ludźmi, gdyby nie żywili do kogoś urazy. Po mimo że nigdy go nie znałaś i nie wiesz, co mu zrobiłaś, to on zawsze, będzie stawiał na swoim. Upokorzy i zniszczy. Bez litości.

Ubrałam się w zwykłą bluzkę i spodnie. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam na sobie jakąkolwiek sukienkę. I pomalowałam się. Gotowa, wyjechałam na korytarz, trzymając na kolanach, swoją szkolną torbę. Wjechałam do kuchni i podjechałam do stołu, na którym już stały, ciepłe tosty, zrobione przez Brada.

-Dzień dobry !- przywitał się.

-Hey. - powiedziałam, dość oschle.

-O, ktoś tu wstał lewą nogą.- usiadł na przeciwko mnie. Wywróciłam oczami. Nic nie odpowiedziałam, tylko zajęłam się jedzeniem tostów. Tak mi się nie chce, iść do miejsca, w którym jestem nie akceptowana. Czuje się tam, jak ostatni wyrzutek, czekający na czyjąś łaskę, czy też litość. Nie lubię, gdy ktoś ma nade mną przewagę. Ale co ja mogę ? Nic. Oni sami widzą, do jakiego stanu mnie doprowadzili i pewnie teraz będą, czerpać z tego cholerną satysfakcje. Nie, nie dam im tego teraz, tak łatwo.

-Kiedy są te zajęcia ?- zapytałam, a Brad o mało co nie zakrztusił się kawą.

-C-co ?- wyjąkał, między napadami kaszlu.

-O której są te zajęcia taneczne, o których mi mówiłeś ?- ponowiłam pytanie.

- Dziś o 15. Ty chyba...

-Nie wiem.- przerwałam mu i  wzruszyłam ramionami. Zjadłam resztę tostów, po czym wyszłam z domu kierując się do szkoły. Droga zawsze zajmuje mi mniej więcej z 15 minut, przejechałam przez bramę.

Jak ja nie chce tu być.

Ale mus to mus. Pojechałam w stronę wejścia, ponieważ za parę minut zaczyna mi się pierwsza lekcja. Jadąc cały czas słyszałam docinki, bądź plotki na mój temat . Stawało się to już powoli żenujące. Przecież sama sobie losu takiego nie wybrałam. To nie moja wina. A co najgorsze, że oni nawet nie umiął mi tego powiedzieć w twarz. Smutna prawda. Ale jednak człowiek woli usłyszeć najgorszą prawdę, niż kłamstwo.

Chciałam wejść do klasy, ale niestety ktoś zatrzasnął mi drzwi, przed nosem. Hm, żadna nowość, że ktoś mnie nie zauważa. Zrezygnowana, już sama otworzyłam je, po czym wjechałam do klasy.

~*~
Po skończonych 45 najdłuższych minutach, wreszcie wyjechałam z klasy. Nienawidzę matmy. Bo kto normalny ją rozumie. I tak jest to wiadomo, że większość tych rzeczy nie przyda się w życiu codziennym,  ale i tak każą nam się ich uczyć. Bez sensu.

Jechałam przez korytarz bez celu. Zawsze na przerwach, nie miałam gdzie się podziać, a najgorsze były lunche. Zazwyczaj jadłam sama w kącie, nie zawadzając nikomu.

-Uważaj jak jedziesz !- ktoś wpadł na mnie. Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyłam, jak jadę ale jednak to nie była moja wina. To znów ten ktoś ma nogi i może mnie bez problemu ominąć, nie to co ja.

Spojrzałam się w górę i ujrzałam nad sobą Rikera. Nic nie odpowiedziałam, wolałam uniknąć z nim jakiejkolwiek rozmowy. Wyminęłam go, ale na mojej drodze stanął Ross. Uh, drugi ważniak, co myśli, że wszystko może.

-O kogo ja tu widzę ! - mówił dość głośno,  tak że cała uwaga z korytarza skupia się ku nam.

-Riker spójrz !- zawołał blondyna z długą grzywką opadającą mu na prawe oko, który od razu znalazł się obok Ross.

-Nasza księżniczka próbowała się zabić, ale jednak coś jej się nie udało. - zakpił. Po jego wypowiedzi, usłyszałam różne śmiechy, najwyraźniej bawiła ich ta cała sytuacja.

-Powiedz mi, co jest trudnego pociąć sobie żyły ?- zapytał z ironią. Nic nie odpowiedziałam. Nawet bym nie wiedziała co! Sprawnym ruchem, ominęłam ich i zawrotny tempem, zaczęłam jechać w stronę wyjścia.

-Czekaj ! Jeszcze nie skończyłem.
- krzyknął za mną. Ale ja, zdecydowanie tak. Czasem się zastanawiam, czy sprawnie komuś przykrości, daje im jaką przyjemność. Czy ja im coś zrobiłam, że oni tak mnie traktują ?

~*~

Cały dzień, omijałam wszystkich szerokim łukiem. Nie chciałam z nikim gadać, zresztą kto by chciał słuchać moim problemów, skoro ma swoje.

To był okropny dzień, dzięki Bogu już się kończy. Po skończonych zajęciach, wyszłam ze szkoły i popatrzałam na drugi budynek, do którego wchodzili inni nastolatkowie. Zbierali się, na otwarte zajęcia taneczne. Siedziałam tam parę minut, patrząc się tempo w drzwi,  które co raz były otwierane i myślałam, czy wejść czy nie . Wzięłam wszytko za i przeciw. Raz się żyje, wejdę zobaczy i wyjdę. Jak gdyby, nigdy nic.

Przejechałam przez próg. Rozejrzałam się. Każdy zbierał się w głównej sali. Jak ja tu dawno byłam. Wszędzie lustra, dyplomy za szczególne osiągnięcia i różnorodne zdjęcia z zawodów. Przyglądając się tym nagrodom zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę mogła tego doświadczyć. Cudem było by jakbym stanęła na własnych nogach nie mówiąc o tańcu.Myśląc o tym, poczułam wielką gule w gardle. Nie, nie będę płakać. Obiecałam sobie.

Odwróciłam się na wózku i  zaczęłam jechać w stronę drzwi,  przez które nie dawno wjechałam. Myślałam, że dam radę ale niestety. To dla mnie, zdecydowanie za dużo. Nagle na kogoś wpadłam. Głupia ja. Nie patrzę jak jadę.

-Przepraszam.- szepnęłam, nawet nie patrząc się na kogo wpadłam i szybko odjechałam.

-Ej stój!- przytrzymał mój wózek, blokując dalszą jazdę. Obszedł i stanął na przeciwko mnie.

-Coś się stało ?- zapytał. Pewnie zauważył, że byłam blisko płaczu.

-Nie,  wszystko okey. - spuściłam swój wzrok.

-Przecież widzę. - nie dawał, za wygraną.

-Nie ważne. Muszę już iść. - znów chciałam odjechać,  ale na marne.

-Skoro już to jesteś, to może zostaniesz zostaniesz  i zobaczysz występ. - spojrzałam się na niego. Brąz oczy, długie ale nie za długie kasztanowe włosy i ten uśmiech. Taki prawdziwy. Nie fałszywy.

-Nie...

-Chodź !nie pożałujesz.- przerwał mi.

-Jak jesteś tu pierwszy raz, to możesz iść ze mną. - pierwszy raz. Pff, to był mój drugi dom.
Nie odpowiedziałam.

-Uznaje to, jako tak.- uśmiechnął się i zaczął mnie pchać, w stronę wejścia na salę. Wiedziałam, że dalsze sprzeczanie się nie ma sensu. Dziwne, nawet nie znam jego imienia, a czuje jakbyśmy się znali długi czas.

-Powiesz mi przynajmniej, jak masz na imię ?- wyprzedził mnie z pytaniem.

-Laura. - uśmiechnęłam się, czego nie mógł zobaczy, ponieważ stał za mną ciągle pchając wózek.

-A ty ?-zapytałam.

-Elligton, ale mów do mnie Ell. - przejechaliśmy przez próg sali. Pchnął mnie w stronę siedzeń na przeciwko pustej przestrzeni, na której nie długo zacznie się  występ. Nie które miejsca były zajęte, przez rodziców trenerów i innych ludzi, aby zobaczy co dały te kilka, a nawet kilka naście lat treningów. Usiadł na krześle, nie daleko sceny, a mnie tak ustawił, że siedziałam obok niego.

-Właściwie to czemu tu jesteś ?- zapytałam,  ponieważ rzadko kiedy spotka się chłopaka, który przychodził na przedstawienie, tańca gatunku balet lub coś w
Tym stylu. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, pewnie nie wiedział o co mi chodzi.

-Mowie o tym, że zazwyczaj spotyka się tu rodziców dumny z osiągnięć swoich dzieci.

-Przyszyłem tu dla swojej dziewczyny.

-Oh,  będzie dziś występować ?- zapytałam.

-Nie - spuścił wzrok, tak jakby czuł się winny, że jego dziewczyna nie może dziś wystąpić.

-Przepraszam.

- Co?!nic nie szkodzi. Jak chcesz,  to mogę cię z nią poznać. - zaproponował.

-Nie, nie chce robić kłopotu do tego...

- Co ? Nie będziesz robić żadnego, nawet tak nie mów ! - bo dla mnie taki miły, jak nikt inny. Zawsze wszyscy omijali mnie szerokim łukiem, a tu taka miła odmiana.

-A to !- wskazałam ruchem ręki, na wózek.

-A co to ma do rzeczy ?- wzruszył ramionami.

-Każdy ma prawo żyć. - w jego słowach było trochę prawdy, teraz było mi wstyd, że nie cały tydzień temu próbowałam się zabić.

-Więc...?

-Zgadzam się.- uśmiechnęłam się, co zostało przez niego odwzajemnione. Światła na widowni zgasły, a zaświecili się nad samą sceną. Wszystkim szepty ucichły; a z oddali było słychać cichą muzykę, która z czasem stawała się co raz głośniejsza.




__________________________________
Hej kochani!
To mój pierwszy wpis na tym blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba.
Chciałabym was zaprosić do zakładki pytania jeżeli chcielibyście się czegoś dowiedzieć  to tam możecie pisać.

Chciałabym was również zachęcić do wyrażania swoich opinii w komentarzach.