piątek, 11 marca 2016

Rozdział 5

Dzień, jak co dzień. Chociaż nie. Dziś weekend! Taka mała zmiana. Bardzo mała, ponieważ dziś nie muszę iść do szkoły i słychać plotek  na mój temat. Stawało się to już powoli męczące. Dziś jadę na rehabilitację. Tak jak co tydzień, spotkam Alexe. Alexa jest moją można by powiedzieć  terapeutką oraz mentorką, razem z Bradem. Nie pozwalają mi się poddać. Ale czy oni widzą jeszcze w tym jakikolwiek  sens ? Bo ja już nie. Moja szansa zniknęła wtedy, kiedy uleciało ze mnie życie. Chęć do jakiejkolwiek walki o lepsze jutro.

Alexa jest nie wiele starsza ode mnie. Może to nie jest jej wymarzona  praca, aby pomagać niepełnosprawnych ludziom, w dojściu do zdrowia. Ale nigdy nie spotkałam się z jej nie chęcią wobec mnie.  Czasem mi się wydaje, że jest moją koleżanką, z którą mogę porozmawiać o wszystkim. O tym wszystkim, o czym nie powinno się rozmawiać, nawet z własnym bratem.

Zazwyczaj rozmawiamy w trakcie ćwiczeń, gdzie wtedy tak nie odczuwam bólu, jaki sprawią mi ćwiczenia.

Tylko czy warto tak się katować i na co ? By jednak udowodnić swoją rację, że jesteś za słaba, aby spełnić swoje jedyne marzenie. Aby pewno dnia wyjść z tego budynku, z wysoką podniesioną głową do góry, o własnych nogach, o własnych siłach. Marzenia...

Wstałam rano, gdzieś około 11. Usiadłam na wózku i ruszyłam w stronę łazienki. Gdzie załatwiłam swoje potrzeby, ubrałam się i pomalowałam. Ćwiczenia są bardzo męczące i wymagają ode mnie dużo wysiłku fizycznego, jak i psychicznego. Dlatego też nałożyłam tylko puder . Jakby bym pomalowałam się tak,  jak to zazwyczaj robię, to za całą pewnością spłyną by po mnie.

Każdego tygodnia, chodzę na te ćwiczenia, które powinny mi pomóc. Będzie to już przeszło, całe życie. Całe życie spłodzone w tym samym budynku, bądź szpitalu. Moim marzeniem, jest pójście na zwykły, najzwyczajniejszy spacer, nie ważne gdzie, ważne że na swoich nogach, o swoich siłach. Ja wiem, że to marzenie dawno poszło, w zapomnienie. Ja już nie mam, na to żadnego szansy. Żadnej.

Gdy wyszłam z łazienki, było już grubo po 12. No cóż, ciężko jest cokolwiek zrobić na siedząco. Do tej pory nie umiem się z tym pogodzić. Nie potrafię, ponieważ ktoś ciągle budzi we mnie tą nadzieje, która już dawno poszła w nie pamięć. Przy najmniej dla mnie. Wiem, że takich ludzi, jak ja, jest parę tysięcy, na tym świecie. Którzy nie mają już szansy, aby stanąć na własne nogi. Pogodzili się z tym, zaakceptowali to. Po prostu się poddali. Nic z tym nie zrobili. Ile bym sobie bólu oszczędziła, nie chodząc na rehabilitację, ale wiem, że to pogorszyło by mój stan i może zakopało ostatnia moją nadzieje, którą ciągle ktoś mi wmawia. Nie raz
Widzę, jak lekarzom opadają ręce, widząc moje" postępy ". Nic nie mogą zrobić. Nikt nie potrafi mi pomóc, chodźmy stanął na rzęsach. Tylko ciężka praca i liczenie na cud. Całe życie, to słyszę. Całe życie, jeżdżę na wózku, a postęp,  jest? Nie, nie ma żadnego.

Chociaż...Stop. Jest taki ktoś. Ktoś u góry. Ktoś kto zna wszystkich ludzi i wie o wszystkich problemach, których sami nie jesteśmy w stanie rozwiązać. I on jest naszą pomocą. Światłem w tunelu obojętności i poczucia przegrania z własnym życiem.

Tylko czy ja kurwa jestem jakaś nie widzialna?! Ze On mnie nie widzi. Tez mi jest ciężko. Owszem, może było by łatwiej opuścić ten świat, ale są ludzie, którzy trzymają ci przy nim mimo to. Bo cię kochają. Bo im, na tobie zależy. Tak, tak to jest  właśnie rodzina, której nie posiadam.
Może ludzie, mają gorsze problemy ode mnie. Nie wiem. Ale czy ja tak dużo potrzebuje ? Nie. Chcę być tylko, jak inna nastolatka w moim wieku. Może tak akurat wybrał mi los. Z paru nastu milionów, wybrał mnie. Nie jest to żadne wyróżnienie. Wręcz przeciwnie.

Wyjechałam z swojego pokoju, do kuchni. Podjechałam do stołu, na którym stały już świeżo zrobione, dla mnie kanapki.

Zjadłam jedną, a następnie drugą w tym samym czasie, dołączył do mnie Brad, z wielkim uśmiechem na twarzy. Gdy dokończyłam jedzenie, Brad pomógł mi przejść do samochodu, a następnie do niego wsiąść. Całą drogę wpatrywałam się w okno i myślałam o tym, że za dwa dni znów szkoła,  znów Ross, Riker i Rocky, znów te same łzy i smutne wieczory. Moja codzienna rutyna. Czuje się w tym życiu, taka samotna. Tak jakbym nie miałam żadnego oparcia u nikogo. A może tak jest ? Całe szczęście, mogę znaleźć oparcie jeszcze w Bradzie, na którego zawsze mogę liczyć.

Nim się obejrzałam, byliśmy pod właściwym  budynkiem, na sam jego widok, zaczęłam się denerwować, a ręce zaczęły nie kontrolowanie pocić. Nad samym wejściem, widniał napis ośrodek rehabilitujący, był to dość stary budynek, od zewnątrz, natomiast wewnątrz, wcale jego nie przypominał. Nowoczesny sprzed, odnowione sale, nowe meble. To miejsce już nie przypomniało tego, którego zaczynałam swoje ćwiczenia. Był zupełnie inny. Tylko stare wspomnienia, nadal się tam znajdą i odnawiają się, gdy tylko przekroczę próg.

Powtórka z rozrywki.

Wyszłam z auta za pomocą

Brada i razem weszliśmy, do ośrodka. Zawsze pocieszałam się myślą, że za godzinę, góra dwie będę wychodziła  z tego piekielnego miejsca, lecz nie za długo, ponieważ za tydzień, znów będę musiała tu wrócić . A cały koszmar, będzie się tak powtarzał i powtarzał. Tak, jak zawsze na ćwiczenia, byłam ubrana w wygodne ubrania, składający się z zwykłej, białej bluzki i szarych dresów, które świetnie odwzorowują moje życie.

Weszliśmy do sali, w której wylałam pot i łzy. Mam tu same złe skojarzenia. Jak zawsze przy wejściu przywitała nas Alexa, z uśmiechem od ucha do ucha. Brad pomógł mi położyć  się na specjalnej leżance. Brad wyszedł, a w pomieszczeniu, zostaliśmy tylko my i inni, którzy byli zajęci sobą. Zazwyczaj spotyka się tu dzieci, które walczą o powrót do zdrowia. Szkoda mi ich, ale wiem przy najmniej, jak oni się czyją. Jest im ciężko i to bardzo. Ale oni mają jednak większe szanse ode mnie. Zaczęli od razu, po wykryciu choroby lub wypadku. Niestety, u mnie było inaczej. Mój wzrok, utkwił w bardzo interesujący, biały sufit, gdy Alexa zaczęła o czymś mówić, jednocześnie wykonując ćwiczenia.

-Ziemia do Laury !- skwitowała mnie, dość głośno wyrywając z zamyśleń.

-Co ?! Przepraszam zamyśliłam  się.

-O czym tak myślisz?

-Czy to wszystko ma sens.

-O czym ty mówisz ?- spojrzałam na nią.

-Te całe ćwiczenia i wciskanie kitu, przez lekarzy. -wydusiłam z siebie.

-Oczywiście, że mają !- powiedziała, pełna entuzjazmu.

-Tylko nie możesz się poddawać.- zaprzestał robić ćwiczenia - Nie można, od tak zniknąć z tego świata. - zmieniała temat. - Pomyślałaś w ogóle, jak czuł by się Brad ? Albo ja ?-wyglądała na bardzo przejętą. Jakby zależało jej, aby dalej żyła. -Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. - nagle w jej oczach pojawili się łzy. Odpowiedz, była jasna.

-Obiecuje. - odwróciłam głowę,  by nie widziała moich  zeszklonych oczów, a ona zaczęła znów robić ćwiczenia.

Po godzinie wykańczających ćwiczeń, wreszcie wyszłam z sali, a następnie Brad pchnął mnie w stronę auta, pomagając mi do niego wsiąść. Całą droga, odbyła się w ciszy, nie dlatego, że jestem na niego zła, czy coś, tylko zabrakło nam tematów do wspólnej rozmowy. Po paru nastu minutach, byliśmy już na podjeździe naszego domu. Jak zawsze Brad, pomógł mi wyjść z auta, a potem usiąść na wózku. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Bez słowa, wjechałam do swojego pokoju. Brad od pewnego czasu, jest taki nie obecny, jakby coś go gnębiło, ale gdy tylko Próbowałam się dowiedzieć co jest, to po prostu zbywał mnie lub zmieniał temat. Podjechałam pod okno. Całą ulica w rozbieganych i wesołych dzieciach. Mają takie szczęśliwe dzieciństwo. Bez zmartwień, nic, tylko zabawa. Nagle mój telefon za wibrował, w kieszeni dresów. Wyjęłam go i przeczytałam wiadomość.

Od: Nieznany

Możesz gdzieś dziś wyjść ?- Ell

Właśnie Elligton, pod czas drogi, kazał mi wpisać swój numer telefonu, na "wszelki wypadek ". Ale nie wiedziałam, że to tak szybko nastąpi. Zapisałam sobie go w kontaktach i napisałam wiadomość.

Do:Ell

Jasne, kiedy i gdzie ?

To chyba będzie moje pierwsze wyjście,  z znajomym gdziekolwiek i kiedykolwiek. Chciała bym, żeby było takich więcej.

Od: Ell
Za godzinę w parku ;)

Od razu po odczytaniu tej wiadomości, szybko wyciągnęłam jakieś dżinsy i bluzkę, które  od razu się przebrałam ściągając z siebie brudne dresy. Co zajęło mi większość czasu. Już po paru minutach, byłam już na drodze, jadąc w stronę parku.

Dziś był na prawdę przepiękny dzień, całą drogę oślepiało mnie jasne, promienie słońca, jednocześnie opalały moją dość bladą skórę. Delikatny wiatr, rozwiewał  korony drzew oraz moje długie kasztanowe włosy. Nim się obejrzałam,  byłam  przed bramą parku, która okrągły rok stoi otwarta, na oścież. Przejechałam przez nią, a z oddali stał Ell, który machała ręką w moją stronę, a przy nim na ławce siedziała Rydel. Podjechałam pod nich, po czym przywitałam się z nimi, z wielkim uśmiechem. Przecież nie każdy musi wiedzieć, jak jest na prawdę. Ludzie zewnątrz, powinni widzieć wesołą dziewczynę, która idzie w podskokach  przez życie. Im można wciskać kit, że w życiu wszystko jest okey, ale są osoby, którzy takiej odpowiedzi nie uznają, tak to właśnie rodzina. Rodzina powinna wiedzieć prawdę, prawdziwą osobę, prawdziwą siebie. I tak nic przed nimi nic się nie ukryje . Bo oni znają cie najlepiej.

-Razem z Delly, chcielibyśmy cię Zaprowadzić w jedno miejsce. - zwrócił się Ell.

-Ale pod jednym warunkiem. - zawtórowała Rydel.

-Jakim ?- zmarszczyła brwi.

-Nikomu nie powiesz, gdzie ono się znajduje. Obiecujesz ?

-Obiecuje.

-To chodźmy !- klasnęła w ręce .
Wstała z miejsca i zaczęła iść przed siebie, natomiast Ell stanął za mną i zaczął pchać, za Delly.

-Poradzę sobie. - powiedziałam do Ella.

-Dziś ja mam ten zaszczyt, także ciesz się świeżym powietrzem. - mimowolnie się zaśmiałam.

Szliśmy tak dobre pięć minut, aż wreszcie Rydel, skręcił w baczną aleje parku, w która droga była już wydeptana, przeszliśmy pod zarośniętą  wierzbą, które
Szliśmy tak dobre pięć minut, aż wreszcie Rydel, skręcił w baczną aleje parku, w która droga była już wydeptana, przeszliśmy pod zarośniętą  wierzbą, której liście swobodnie opadały na ziemię. Ostatecznie zatrzymaliśmy na nie wielkiej, a dość stromej skarpie, widok był piękny. Ciągnął się chyba przez całe słoneczne L.A. Widać stąd całą panoramę miasta, a nawet szkołę, mój dom i wiele innych obiektów. Na przeciwko tego całego krajobrazu, stała drewniana, dość stara ławka, na której siedziała Delly z Ellem.

-Ten widok jest...wow - wydusiłam z siebie.

-To miejsce to taki dobry punkt zwrotny w całym tym świecie.- spojrzałam się na Rydel. - Możesz tu zawsze przychodzić, o każdej porze dnia i nocy.

-Dziękuję.

- Mogę cię o coś spytać ?- zapytała Rydel.

-Jasne!

-Ten wózek, on tak na zawsze?

-Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Lekarze mówią, że tak,  ale jak będzie na prawdę nikt nie wie. - powiedziałam, zgodnie z prawdą. Bo Nikt tego nie wie.

-Pogodziłam się z tym, ale dla osoby, której do spełnienia marzeń, potrzebne są zdrowe nogi, czuje się  nie chęć do życia. -spuściłam wzrok. Nawet nie Wiem, czemu im o tym wszystkim, powiedziałam. Teraz pewnie będą mi współczuć, czego nie znoszę. Nienawidzę tego oraz łaski od drugiej osoby.

-A jakie jest twoje marzenie ? - zapytał Ell.

-Będziecie się z tego śmiali. - powiedziałam zrezygnowana.

-Obiecuje, nie będziemy. - wtrąciła się Rydel. - Dla mnie to nie jest śmieszne, gdy ktoś rezygnuje z swoich celów i to nie z własnej woli, lecz choroby. - zdziwiło mnie altruistyczne myślenie Delly.

-Okey, chciała bym się nauczyć tańczyć. - wydusiłam z siebie. - Wiem głupie, bo jak taka osoba jak ja, mogła by nawet o tym pomyśleć. - Był to ciężki temat, jak dla mnie, dlatego mówiąc, czułam wielką gule w gardle.

-To nie jest głupie. Człowiek powinien mieć swoje ideały. Wierzę, że przez ciężką pracę uda ci się.

-Dziękuję, ale powinnam o tym zapomnieć. - wzruszyłam ramionami.

-Zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że zawsze  możesz się zwrócić do mnie o pomoc.
Chyba w życiu nie usłyszałam tylu miłych słów, z ust obcej  mi osoby. Nawet,  nie wiem co powiedzieć, dlatego przytaknęłam tylko głową.

-Późno się robi. - wyciągnął się Ell. -chodzimy już stąd. Laura odprowadzę cię. - oznajmił.

- Nie dzięki, poradzę sobie sama.

-Jesteś pewna? - podniósł jedną brew, do góry.

-Tak. - Już bez dalszej odpowiedzi, wyjechałam, na ułożoną w kostkę brukową chodnik i powoli zmierzałam, ku domowi.

Słońce powoli chowało się za horyzontem,  tym samym sprawiając, co raz większą ciemność. Ludzie wolnym krokiem, zmierzali do własnych domów, zapewnię zmęczeni, po pracy. Po paru minutach, byłam pod drzwiami mojego domu, do którego weszłam. Brad siedział rozłożony na kanapie, oglądając zapewnię mecz, z czego można było wywnioskować, z pod głoszonego telewizora. Nie przepadałam, za piłką nożną, wiec poszłam do swojego pokoju, w którym się przebrałam w piżamie.

Wreszcie przyszedł czas na sen. Sen taka ucieczka od rzeczywistości. Sny to takie bajki, w których scenariusze piszemy my sami. Jesteśmy kimś, kim bardzo chcieli byś by być. Pokazują nam marzenia.









8 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział :*
    Chciałabym, żeby Laura stała już na własnym nogach i naucza się tańczyć spełniła by swoje marzenia.
    Czekam na następny :*
    A i zapraszam na mój
    pamietnik-rossa-lyncha.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju! Jaki długi i cudowny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :*
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział!
    Cieszę się, że Rydel i Ell są tacy mili dla Laury. Myślę, że kiedyś stanie na własnych nogach.
    Czekam na next. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Zostałaś nominowana do LBA :D Więcej informacji znajdziesz tu: http://raura-juststayalive.blogspot.com/2016/03/lba.html

    OdpowiedzUsuń
  6. cudo <3
    Rydellington to najmilsi ludzie ever!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny <3
    Czekam na nexta!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. zostałaś nominowana do LBA :D
    magicguardians.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń