piątek, 25 marca 2016

Rozdział 7

Mijałam kolejne budynki, zmierzając w jednym kierunku. W kierunku z nienawidzonego przeze mnie miejsca. Mijałam kolejne osoby, które się na mnie patrzyły.

Serio, jeszcze się nie przyzwyczaili?!

Kiedy byłam już pod klasą, zobaczyłam opierającego się o framuge drzwi Rossa.

Dlaczego akurat na niego muszę zawsze trafiać ?

Chciałam go ostrożnie i niezauważalnie wyminąć, lecz mi się to nie udało, ponieważ kiedy tylko go ominełam odwrócił się w moją stronę.

- Ooo Marano. - Mruknął, a ja nie miałam zamiaru się odwracać. Jeszcze nie bylo dzwonka na lekcje, więc klasa była pusta,

No super.

Usiadłam przy ławce i zaczęłam się przygotowywać do lekcji, wyjełam wszystkie potrzebne mi rzeczy, gdy ktoś nagle zrzucił moje książki z ławki, podniosłam wzrok aby zobaczyć uśmiechniętego blondyna. Nie odezwałam się. Podjechałam w miejsce, gdzie leżały moje książki  chcąc je podnieść, ale ktoś w tym samym momencie kopnął je na drugi koniec sali. Czułam narastającą złość, miałam dość.

Dlaczego on mi to robi?

Dlaczego on ma z tego tą cholerną satysfakcję?!

Każdy normalny człowiek zacząłby się kłócić i krzyczeć, ale ja nie byłam w stanie. Nie miałam odwagi. Byłam tchórzem, właśnie tak jednym słowem mogłam siebie opisać.

Popatrzyłam się na niego, ale szybko tego pożałowałam. Śmiał się, bezczelnie się śmiał.

- Nienawidzę Cię. - syknełam, tak cicho, żeby nie usłyszał.

- Słucham?!-podniósł głos.- Co powiedziałaś, proszę powtórz! - Siedział teraz na ławce, wyraźnie rozbawiony tą sytuacją. Nie odpowiedziałam. Podjechałam po książki, które ten idiota kopnął i wróciłam na swoje miejsce.

- Cierpliwa jesteś. - Westchnął uważnie mi się przyglądając. Nie jestem cierpliwa, tylko nieśmiała. A to co innego. Nie miałam ani grama odwagi, żeby mu odpowiedzieć.

- Czemu nic nie mówisz, Marano?-zakpił.- Jesteś nie mową czy coś? - W tym momencie w oczach zebrały mi się łzy, ale nie chce przy nim płakać. Musiłam nadal trzymać kamienną twarz. Jak gdyby nigdy nic mnie nie ruszyło.

- Nie mów, że już płaczesz? -Zaśmiał się. - Ehh, jesteś po prostu żałosna. -W tym momencie coś we mnie pękło, nie wytrzymałam.

- Jestem żałosna bo miałam wypadek?-wybuchłam,- Bo jestem na wózku? Tak, zdecydowanie jestem żałosna. -  odpowiedziałam Ross'owi nie wierząc, że to właśnie zrobiłam. Nie wiem skąd wzięła się moja nagła odwaga. Poczułam wypieki na policzkach, ponieważ byłam zawstydzona całą tą sytuacją. Bo jak szara myszka, ktora nic się nie odzywa, nagle odpyskowała najwiekszemu bad boyowi w szkole ?!

Chłopak uśmiechnął się i już miał coś odpowiedzieć, kiedy do klasy weszła nauczycielka, a za nią reszta uczniów. Ross pokręcił tylko głową i poszedł usiąść do swojej ławki.

Przez resztę lekcji nic się nie działo, przede wszystkim nie miałam już lekcji z blondynem. Nadal nie wierzę, że mu coś odpowiedziałam. Pewnie uznał mnie za idiotkę.

Dlaczego ja się tym przejmuje? A no tak, już mi się przypomniało! Ja zawsze przejmuję się zdaniem innych. Dlaczego nie mogę wszystkiego traktować jak Ross i mieć wszystko i wszystkich gdzieś? Podczas gdy on się niczym nie przejmuję, ja boję się co on o mnie myśli, co myśli Rydel, Ryland czy Ell! To okropne... bo tak strasznie staram się dopasować do nich. Nie chciałabym ich stracić. Przestałam o tym myśleć, kiedy zauważyłam idącego w moim kierunku Ross'a.

Nie, proszę, tylko nie on.

- Ej Marano! -krzyknął.-My chyba nie skończyliśmy, prawda? - Nie odezwałam się.

Dlaczego ja się go tak boję!?

Jedyne o czym marzyłam to o tym, żeby być już w domu, chciałabym się zamknąć w swoim pokoju i nie wychodzić.

- Zadałem pytanie. - Warknął.

- Słyszałam... - Mruknełam.

- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie - Co on to jeszcze w ogóle pamięta?!

- To jesteś głupia,-stwierdził.- sama wpakowałaś się pod koła tego samochodu, teraz masz skutki i przestać się tak nad sobą użalać, to wręcz zabawne jaką biedną udajesz.

- Tak udaję, że nie mogę chodzić. - Prychnęłam. Nigdy nie byłam w stanie odpowiedzieć chłopakom, a teraz co kłócę się z Rossem? To idiotyczne.

- Śmieszna jesteś.

- Co?-zmarszczyłam brwi.

- Może inaczej, -zasugerował.-Jesteś żałosna, śmieszna to chyba złe określenie.

Jeszcze słowo, a chyba rozpłacze się na środku korytarza, a tylko tego brakowało. Nie chcę, żeby miał tą satysfakcję. Dlaczego on nie może dać mi spokoju! Przecież szkoda czasu na tak żałosną osobę!

Nie mam już siły, chciałam go wyminąć, ale przecież to nie jest takie proste na wózku! A on z łatwością może mi przeszkodzi, dobra on ma rację, jestem żałosna.

- Gdzie idziesz? Czy ja skończyłem?-zapytał poirytowany.

- Tak! Tak skończyłeś! Mam cię dość! Dlaczego nie możesz dać mi tego pieprzonego spokoju?!-podniosłam głos.- Czemu tak bardzo ci zależy, żeby doprowadzić mnie do płaczu? -dodałam. W tym momencie nie wiedziałam co mówię, wyminełam go tak szybko jak tylko umiałam, chciałam jak najszybciej uciec. Usłyszałam jeszcze jak coś za mną krzyknął i się śmiał, ale teraz to już nie miało znaczenia.  Dlaczego Brad nie może przepisać mnie do innej szkoły? Może wiele by się nie zmieniło, ale nie było by tam Rossa. A całe to piekło jest właśnie przez niego.

Czy to moja wina, że miałam wypadek? Nie byłam świadoma tego co robię, nie zauważyłam tego samochodu. Gdybym wiedziała jak to się skończy nie uciekłabym z domu, po mimo że sytaucja mnie do tego zmusiła. W tym momencie poczułam na swoich policzkach łzy. Przynajmniej tego już nikt nie zauważy.










Proszę komentujcie! Dla was to tylko chwila, a dla nas duża motywacja!

10 komentarzy = next

środa, 16 marca 2016

Rozdział 6

Minęło dwa tygodnie od ostatniego wspólnego spotkania z Rydel i Ellem. Nie wiem czy to z braku czasu, czy tym, że odwidziało im się spotykania, z nie pełną sprawną osobą. Także minęło dziesięć dni szkoły. W tygodniu dni, były smutne przygnębiające, przez moich prześladowców. Znów uprzykrzali mi całe dnie. A weekendy, były to dnie odetchnięcia. Czas, w którym chodziłam na rehabilitacje. Nadal czekam na jakikolwiek efekt. Za parę tygodni, mam rozmowę z moim lekarzem. Przed tym muszę iść jeszcze na jakieś badania. Chodź nie wiem po co. Brad pewnie, jak zawsze dzień przed będzie chodził uciszony, z racji tej, że zawsze myśli, a może ta rozmowa coś da. Tym samym zasiadając następną nadzieję. I tak co parę miesięcy. Mogę się założyć, że ta rozmowa nic nie da. Właśnie dziś była sobota, druga z rzędu, która spędzę sama. Brad gdzieś się zmył, zostawiając mnie samą. Nie mam mu tego za złe. W końcu ma dwadzieścia jeden lat, taki wiek, że musi się wyszaleć. Tez bym tak robiła na jego miejscu. Nagle mój telefon za wibrował. Wzięłam go z szafki nocnej, na której leżał i odczytałam wiadomość.

Od:Rydel
Do:Laura
Miała byś ochotę, aby mnie odwiedzić?

Myślałam, że o mnie już zapomniała. A teraz zaprasza mnie do swojego domu.

Od:Laura
Do:Rydel

Jasne wyślij mi adres

Po chwili, dostałam odpowiedź z adresem jej  domu. Szybko chciałam się przebrać, co nie było dobrym pomysłem, ponieważ zakładając spodnie, wylądowałam długą na podłodze. Podniosłam się i usiadłam z powrotem na wózku. Już bez pośpiechu, ubrałam białe dżinsy i bluzkę z napisem "have a nice day" i wyszłam z pokoju, a następnie z domu, uprzednio zakluczając drzwi. Przeczytałam jeszcze raz wiadomość od Delly, po czym zdałam sobie sprawę, że to trzy ulice stąd. Wolnym tempem, pchnęłam dwa duże koła wózka, zmierzać ku końcu ulicy. Dziś dzień był nadzwyczaj ciepły. Promienie słoneczne, prażące wszystko i wszystkich. Jadąc wyszukiwałam chodnika, z jak największą ilością drzew, aby chociaż najmniejszym stopniu schronić się przed promieniami słonecznymi. Dziś każdy zapewne siedzi w domu i odpoczywa od pracy i zgiełku, panujący w centrum Los Angeles.
Po paru minutowej drodze, znalazłam się na odpowiedniej ulicy. Pozostało mi tylko szukać odpowiedniego numeru domu. Jest to ulica należąca do najbogatszych ludzi w L.A lub coś znaczących w mieście. Może to przypadek, że akurat ona tu mieszka. Rozglądam się dookoła, aż wreszcie zobaczyłam upragniony numer, przywieszony do wielkiego domu. Co prawda, Rydel wspominała, że ma rodzeństwo, ale chyba nie aż tyle. Głęboki wdech i wydech. Podjechałam pod drzwi, po czym zadzwoniłam dzwonkiem. Usłyszałam stłumione kroki, po czym drzwi otworzyły się na rozcież, a w progu stał nie znany mi brunet. Na dzień dobry, zapewnię pomyliłam numery lub ulice.

-Przepraszam, chyba pomyliłam domy.- spuściłam wzrok i chciałam zawrócić.

-Czekaj !- zatrzymał mnie. -Ty pewnie jesteś Laura, przyjaciółka Rydel .- stwierdził na, co przytaknęłam głową.

-Wejdź.- otworzył szerzej drzwi. Przejechałam przez próg, po czym brunet pchnął wózkiem w stronę zapewnię salonu.

-Rydel zejdź na dół!- krzyknął w głąb domu, zostawiając mnie na środku pokoju.

-Zapomniałem.-strzelił się z otwartej reki w czoło.- Jestem Ryland.-wyciągnął ku mnie dłoń, która uścisnęłam.- A moje imię już znasz.- uśmiechnęłam się, co zostało odwzajemnione. Ryland usiadł na przeciwko mnie. Teraz mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Długie, brąz włosy, zaczesane do tyłu. Piękne, czekoladowe oczy, które spoglądały się na mnie z wielką zawziętością. Pełne usta, co raz wykrzywiające się w uśmiech, ukazując przy tym swoje dołeczki.

-Jestem !- krzyknęła Rydel, biegnąc po schodach.

- Widzę , że miałaś już przyjemność poznać mojego brata.-zauważyła.

-Miałam taką okazję.- uśmiechnęłam się. Rydel usiadła obok Rylanda, na kanapie, tym samym na przeciwko mnie, lecz nie na długo, po chwili jej telefon zaświecił się, dając znać, że ktoś dzwoni. Wstała na równe nogi i wyszłam do innego pomieszczenia. Zostawiając mnie sam na sam, z nim. Jego wzrok wiercił dziurę na moim ciele, co mnie krepowało, lecz postanowiła go zignorować i rozejrzeć się po pomieszczeniu, które swoją drogą było bardzo przestronne. Białe ściany, otaczające mnie z każdej strony. Nowoczesne, czarne meble. Było widać, że dopiero co kupione. Duży, plazmowy telewizor, wiszący na ścianie na przeciwko kanapy, a pod nim zdjęcia, oprawione w ramki. Czarna, przerażająca swoimi rozmiarami kanapa, która pomieściła by nie małą ilość ludzi.

-Rydel dużo mi opowiada o tobie.-odezwał się Ryland.

-Co dokładnie ?- zmarszczyłam brwi.

-Że jesteś bardzo ładna, ale nie wierzyłem jej na słowo, aż do teraz. - wpatrywał się we mnie, w tym samym czasie, gdy ja spuściłam swój wzrok, aby nie zobaczył moich czerwonych policzkow.

-Coś jeszcze ?- starałam zmienić temat.

-Że twoim największym marzeniem jest taniec.- poczułam się upokorzona i zła na Rydel. Mało kto o tym wie. Nie raz wyśmiewali mnie za to. Bo jak dziewczyna jeżdżąca na wózku, miała by tańczyć.
-Że twoim największym marzeniem jest taniec.- poczułam się upokorzona i zła na Rydel. Mało kto o tym wie. Nie raz wyśmiewali mnie za to. Bo jak dziewczyna jeżdżąca na wózku, miała by tańczyć. Takie nie realne. Chociaż nie raz widziałam sportowców, którzy się nie poddawali i brali udział w zawodach, po mimo, że jeżdżą na wózku czy też nie mają jednej nogi czy reki. Dali rade i teraz są kim są. Spełnili swoje marzenia. A taniec ? W tym musi brać udział każda najmniejsza, część ciała. Bez wyjątku. Nogi, ręce, tak jak i głową muszą się zaangażować, w każdy najmniejszy ruch i przeżywać go tak jakby właśnie tworzył swoją własną historie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć zatkało mnie i to bardzo. Mimowolnie, zeszkliły mi się oczy. Te odruchu nie potrafię już kontrolować. Za późno. Zbyt wiele zła i nie szczęścia spotkało mnie, aby umieć ukrywać swoje uczucia w środku. Chociaż każde, mnie niszczy na swój sposób.

-Powiedziałem coś nie tak ?- zapytał, a na jego twarzy wymalowało się zakłopotanie.

-Nic.-pokręciłam głową.- po prostu, nie lubię o tym mówić .

-Rozumiem i nie naciskam. - okazał się być bardzo wyrozumiały. Mimowolnie jedna, samotna łza spłynęła mi, po policzku. Ryland przybliżył się do mnie. Położył swoją prawą dłoń, na moim policzku i wierzchnią, stroną swojego kciuka starł ją.

-Proszę, nie płacz.- w jego oczach znajdowała się troska. O mnie ?
Ryland znajdował się zbyt blisko mnie, za każdym razem, gdy robił wydech, czułam jego oddech na mojej twarzy. Tkwiliśmy w jednej pozycji wpatrując się w siebie nawzajem. Ryland przybliżył swoją twarz, bliżej mojej. Siedziałam, jak sparaliżowana Nie zdając sobie sprawy, co się dzieje. Jego twarz blisko mojej twarzy, dzielą nas zaledwie kilka centymetrów, gdy nagle mój telefon rozwibrował, na co szybko odskoczyłam od Rylanda. Wyciągnęłam telefon, aby odczytać wiadomość

Od:Brad
Do:Alex

Wracaj już do domu, ciemno się robi. Martwię się .

Nie raz dostawałam takiego SMSa od mojego brata, rozumiem, że mamy tylko siebie dlatego akceptuje to, że jest taki opiekuńczy .

-Przepraszam, ale muszę już iść .
-powiedziałam. Ryland wstał i podał mi swój telefon . Spojrzałam się na niego pytająco.
-Zapisz mi swój numer.- uśmiechnął się . Bez wahania wzięłam od niego jego srebrnego iPhone i napisałam kilka cyfr, składających się w mój numer i oddałam mu go. Odprowadził mnie do wyjścia, po czym pożegnał się ze mną. A ja ruszyłam, w stronę domu. Nie wierzyłam ile się wydarzyło, czyje się jakbym to nie ja byłam na swoim miejscu, tylko ktoś inny, a ja stoję obok i się temu wszystkiemu przyglądam, lecz prawda jest inna, to ja jest uczestnikiem tych wydarzen. Z uśmiechem od ucha, do ucha, wróciłam do domu .





_____________________________
Hej!
Na wstępie chciałabym podziękować za tyle komentarzy! Dziękujemy!
Odpowiedzi na nominację do LBA pojawią się prawdopodobnie za tydzień w zakładce Libster Blog Award. Mamy nadzieję, że rozdział wam się spodoba!









piątek, 11 marca 2016

Rozdział 5

Dzień, jak co dzień. Chociaż nie. Dziś weekend! Taka mała zmiana. Bardzo mała, ponieważ dziś nie muszę iść do szkoły i słychać plotek  na mój temat. Stawało się to już powoli męczące. Dziś jadę na rehabilitację. Tak jak co tydzień, spotkam Alexe. Alexa jest moją można by powiedzieć  terapeutką oraz mentorką, razem z Bradem. Nie pozwalają mi się poddać. Ale czy oni widzą jeszcze w tym jakikolwiek  sens ? Bo ja już nie. Moja szansa zniknęła wtedy, kiedy uleciało ze mnie życie. Chęć do jakiejkolwiek walki o lepsze jutro.

Alexa jest nie wiele starsza ode mnie. Może to nie jest jej wymarzona  praca, aby pomagać niepełnosprawnych ludziom, w dojściu do zdrowia. Ale nigdy nie spotkałam się z jej nie chęcią wobec mnie.  Czasem mi się wydaje, że jest moją koleżanką, z którą mogę porozmawiać o wszystkim. O tym wszystkim, o czym nie powinno się rozmawiać, nawet z własnym bratem.

Zazwyczaj rozmawiamy w trakcie ćwiczeń, gdzie wtedy tak nie odczuwam bólu, jaki sprawią mi ćwiczenia.

Tylko czy warto tak się katować i na co ? By jednak udowodnić swoją rację, że jesteś za słaba, aby spełnić swoje jedyne marzenie. Aby pewno dnia wyjść z tego budynku, z wysoką podniesioną głową do góry, o własnych nogach, o własnych siłach. Marzenia...

Wstałam rano, gdzieś około 11. Usiadłam na wózku i ruszyłam w stronę łazienki. Gdzie załatwiłam swoje potrzeby, ubrałam się i pomalowałam. Ćwiczenia są bardzo męczące i wymagają ode mnie dużo wysiłku fizycznego, jak i psychicznego. Dlatego też nałożyłam tylko puder . Jakby bym pomalowałam się tak,  jak to zazwyczaj robię, to za całą pewnością spłyną by po mnie.

Każdego tygodnia, chodzę na te ćwiczenia, które powinny mi pomóc. Będzie to już przeszło, całe życie. Całe życie spłodzone w tym samym budynku, bądź szpitalu. Moim marzeniem, jest pójście na zwykły, najzwyczajniejszy spacer, nie ważne gdzie, ważne że na swoich nogach, o swoich siłach. Ja wiem, że to marzenie dawno poszło, w zapomnienie. Ja już nie mam, na to żadnego szansy. Żadnej.

Gdy wyszłam z łazienki, było już grubo po 12. No cóż, ciężko jest cokolwiek zrobić na siedząco. Do tej pory nie umiem się z tym pogodzić. Nie potrafię, ponieważ ktoś ciągle budzi we mnie tą nadzieje, która już dawno poszła w nie pamięć. Przy najmniej dla mnie. Wiem, że takich ludzi, jak ja, jest parę tysięcy, na tym świecie. Którzy nie mają już szansy, aby stanąć na własne nogi. Pogodzili się z tym, zaakceptowali to. Po prostu się poddali. Nic z tym nie zrobili. Ile bym sobie bólu oszczędziła, nie chodząc na rehabilitację, ale wiem, że to pogorszyło by mój stan i może zakopało ostatnia moją nadzieje, którą ciągle ktoś mi wmawia. Nie raz
Widzę, jak lekarzom opadają ręce, widząc moje" postępy ". Nic nie mogą zrobić. Nikt nie potrafi mi pomóc, chodźmy stanął na rzęsach. Tylko ciężka praca i liczenie na cud. Całe życie, to słyszę. Całe życie, jeżdżę na wózku, a postęp,  jest? Nie, nie ma żadnego.

Chociaż...Stop. Jest taki ktoś. Ktoś u góry. Ktoś kto zna wszystkich ludzi i wie o wszystkich problemach, których sami nie jesteśmy w stanie rozwiązać. I on jest naszą pomocą. Światłem w tunelu obojętności i poczucia przegrania z własnym życiem.

Tylko czy ja kurwa jestem jakaś nie widzialna?! Ze On mnie nie widzi. Tez mi jest ciężko. Owszem, może było by łatwiej opuścić ten świat, ale są ludzie, którzy trzymają ci przy nim mimo to. Bo cię kochają. Bo im, na tobie zależy. Tak, tak to jest  właśnie rodzina, której nie posiadam.
Może ludzie, mają gorsze problemy ode mnie. Nie wiem. Ale czy ja tak dużo potrzebuje ? Nie. Chcę być tylko, jak inna nastolatka w moim wieku. Może tak akurat wybrał mi los. Z paru nastu milionów, wybrał mnie. Nie jest to żadne wyróżnienie. Wręcz przeciwnie.

Wyjechałam z swojego pokoju, do kuchni. Podjechałam do stołu, na którym stały już świeżo zrobione, dla mnie kanapki.

Zjadłam jedną, a następnie drugą w tym samym czasie, dołączył do mnie Brad, z wielkim uśmiechem na twarzy. Gdy dokończyłam jedzenie, Brad pomógł mi przejść do samochodu, a następnie do niego wsiąść. Całą drogę wpatrywałam się w okno i myślałam o tym, że za dwa dni znów szkoła,  znów Ross, Riker i Rocky, znów te same łzy i smutne wieczory. Moja codzienna rutyna. Czuje się w tym życiu, taka samotna. Tak jakbym nie miałam żadnego oparcia u nikogo. A może tak jest ? Całe szczęście, mogę znaleźć oparcie jeszcze w Bradzie, na którego zawsze mogę liczyć.

Nim się obejrzałam, byliśmy pod właściwym  budynkiem, na sam jego widok, zaczęłam się denerwować, a ręce zaczęły nie kontrolowanie pocić. Nad samym wejściem, widniał napis ośrodek rehabilitujący, był to dość stary budynek, od zewnątrz, natomiast wewnątrz, wcale jego nie przypominał. Nowoczesny sprzed, odnowione sale, nowe meble. To miejsce już nie przypomniało tego, którego zaczynałam swoje ćwiczenia. Był zupełnie inny. Tylko stare wspomnienia, nadal się tam znajdą i odnawiają się, gdy tylko przekroczę próg.

Powtórka z rozrywki.

Wyszłam z auta za pomocą

Brada i razem weszliśmy, do ośrodka. Zawsze pocieszałam się myślą, że za godzinę, góra dwie będę wychodziła  z tego piekielnego miejsca, lecz nie za długo, ponieważ za tydzień, znów będę musiała tu wrócić . A cały koszmar, będzie się tak powtarzał i powtarzał. Tak, jak zawsze na ćwiczenia, byłam ubrana w wygodne ubrania, składający się z zwykłej, białej bluzki i szarych dresów, które świetnie odwzorowują moje życie.

Weszliśmy do sali, w której wylałam pot i łzy. Mam tu same złe skojarzenia. Jak zawsze przy wejściu przywitała nas Alexa, z uśmiechem od ucha do ucha. Brad pomógł mi położyć  się na specjalnej leżance. Brad wyszedł, a w pomieszczeniu, zostaliśmy tylko my i inni, którzy byli zajęci sobą. Zazwyczaj spotyka się tu dzieci, które walczą o powrót do zdrowia. Szkoda mi ich, ale wiem przy najmniej, jak oni się czyją. Jest im ciężko i to bardzo. Ale oni mają jednak większe szanse ode mnie. Zaczęli od razu, po wykryciu choroby lub wypadku. Niestety, u mnie było inaczej. Mój wzrok, utkwił w bardzo interesujący, biały sufit, gdy Alexa zaczęła o czymś mówić, jednocześnie wykonując ćwiczenia.

-Ziemia do Laury !- skwitowała mnie, dość głośno wyrywając z zamyśleń.

-Co ?! Przepraszam zamyśliłam  się.

-O czym tak myślisz?

-Czy to wszystko ma sens.

-O czym ty mówisz ?- spojrzałam na nią.

-Te całe ćwiczenia i wciskanie kitu, przez lekarzy. -wydusiłam z siebie.

-Oczywiście, że mają !- powiedziała, pełna entuzjazmu.

-Tylko nie możesz się poddawać.- zaprzestał robić ćwiczenia - Nie można, od tak zniknąć z tego świata. - zmieniała temat. - Pomyślałaś w ogóle, jak czuł by się Brad ? Albo ja ?-wyglądała na bardzo przejętą. Jakby zależało jej, aby dalej żyła. -Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. - nagle w jej oczach pojawili się łzy. Odpowiedz, była jasna.

-Obiecuje. - odwróciłam głowę,  by nie widziała moich  zeszklonych oczów, a ona zaczęła znów robić ćwiczenia.

Po godzinie wykańczających ćwiczeń, wreszcie wyszłam z sali, a następnie Brad pchnął mnie w stronę auta, pomagając mi do niego wsiąść. Całą droga, odbyła się w ciszy, nie dlatego, że jestem na niego zła, czy coś, tylko zabrakło nam tematów do wspólnej rozmowy. Po paru nastu minutach, byliśmy już na podjeździe naszego domu. Jak zawsze Brad, pomógł mi wyjść z auta, a potem usiąść na wózku. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Bez słowa, wjechałam do swojego pokoju. Brad od pewnego czasu, jest taki nie obecny, jakby coś go gnębiło, ale gdy tylko Próbowałam się dowiedzieć co jest, to po prostu zbywał mnie lub zmieniał temat. Podjechałam pod okno. Całą ulica w rozbieganych i wesołych dzieciach. Mają takie szczęśliwe dzieciństwo. Bez zmartwień, nic, tylko zabawa. Nagle mój telefon za wibrował, w kieszeni dresów. Wyjęłam go i przeczytałam wiadomość.

Od: Nieznany

Możesz gdzieś dziś wyjść ?- Ell

Właśnie Elligton, pod czas drogi, kazał mi wpisać swój numer telefonu, na "wszelki wypadek ". Ale nie wiedziałam, że to tak szybko nastąpi. Zapisałam sobie go w kontaktach i napisałam wiadomość.

Do:Ell

Jasne, kiedy i gdzie ?

To chyba będzie moje pierwsze wyjście,  z znajomym gdziekolwiek i kiedykolwiek. Chciała bym, żeby było takich więcej.

Od: Ell
Za godzinę w parku ;)

Od razu po odczytaniu tej wiadomości, szybko wyciągnęłam jakieś dżinsy i bluzkę, które  od razu się przebrałam ściągając z siebie brudne dresy. Co zajęło mi większość czasu. Już po paru minutach, byłam już na drodze, jadąc w stronę parku.

Dziś był na prawdę przepiękny dzień, całą drogę oślepiało mnie jasne, promienie słońca, jednocześnie opalały moją dość bladą skórę. Delikatny wiatr, rozwiewał  korony drzew oraz moje długie kasztanowe włosy. Nim się obejrzałam,  byłam  przed bramą parku, która okrągły rok stoi otwarta, na oścież. Przejechałam przez nią, a z oddali stał Ell, który machała ręką w moją stronę, a przy nim na ławce siedziała Rydel. Podjechałam pod nich, po czym przywitałam się z nimi, z wielkim uśmiechem. Przecież nie każdy musi wiedzieć, jak jest na prawdę. Ludzie zewnątrz, powinni widzieć wesołą dziewczynę, która idzie w podskokach  przez życie. Im można wciskać kit, że w życiu wszystko jest okey, ale są osoby, którzy takiej odpowiedzi nie uznają, tak to właśnie rodzina. Rodzina powinna wiedzieć prawdę, prawdziwą osobę, prawdziwą siebie. I tak nic przed nimi nic się nie ukryje . Bo oni znają cie najlepiej.

-Razem z Delly, chcielibyśmy cię Zaprowadzić w jedno miejsce. - zwrócił się Ell.

-Ale pod jednym warunkiem. - zawtórowała Rydel.

-Jakim ?- zmarszczyła brwi.

-Nikomu nie powiesz, gdzie ono się znajduje. Obiecujesz ?

-Obiecuje.

-To chodźmy !- klasnęła w ręce .
Wstała z miejsca i zaczęła iść przed siebie, natomiast Ell stanął za mną i zaczął pchać, za Delly.

-Poradzę sobie. - powiedziałam do Ella.

-Dziś ja mam ten zaszczyt, także ciesz się świeżym powietrzem. - mimowolnie się zaśmiałam.

Szliśmy tak dobre pięć minut, aż wreszcie Rydel, skręcił w baczną aleje parku, w która droga była już wydeptana, przeszliśmy pod zarośniętą  wierzbą, które
Szliśmy tak dobre pięć minut, aż wreszcie Rydel, skręcił w baczną aleje parku, w która droga była już wydeptana, przeszliśmy pod zarośniętą  wierzbą, której liście swobodnie opadały na ziemię. Ostatecznie zatrzymaliśmy na nie wielkiej, a dość stromej skarpie, widok był piękny. Ciągnął się chyba przez całe słoneczne L.A. Widać stąd całą panoramę miasta, a nawet szkołę, mój dom i wiele innych obiektów. Na przeciwko tego całego krajobrazu, stała drewniana, dość stara ławka, na której siedziała Delly z Ellem.

-Ten widok jest...wow - wydusiłam z siebie.

-To miejsce to taki dobry punkt zwrotny w całym tym świecie.- spojrzałam się na Rydel. - Możesz tu zawsze przychodzić, o każdej porze dnia i nocy.

-Dziękuję.

- Mogę cię o coś spytać ?- zapytała Rydel.

-Jasne!

-Ten wózek, on tak na zawsze?

-Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Lekarze mówią, że tak,  ale jak będzie na prawdę nikt nie wie. - powiedziałam, zgodnie z prawdą. Bo Nikt tego nie wie.

-Pogodziłam się z tym, ale dla osoby, której do spełnienia marzeń, potrzebne są zdrowe nogi, czuje się  nie chęć do życia. -spuściłam wzrok. Nawet nie Wiem, czemu im o tym wszystkim, powiedziałam. Teraz pewnie będą mi współczuć, czego nie znoszę. Nienawidzę tego oraz łaski od drugiej osoby.

-A jakie jest twoje marzenie ? - zapytał Ell.

-Będziecie się z tego śmiali. - powiedziałam zrezygnowana.

-Obiecuje, nie będziemy. - wtrąciła się Rydel. - Dla mnie to nie jest śmieszne, gdy ktoś rezygnuje z swoich celów i to nie z własnej woli, lecz choroby. - zdziwiło mnie altruistyczne myślenie Delly.

-Okey, chciała bym się nauczyć tańczyć. - wydusiłam z siebie. - Wiem głupie, bo jak taka osoba jak ja, mogła by nawet o tym pomyśleć. - Był to ciężki temat, jak dla mnie, dlatego mówiąc, czułam wielką gule w gardle.

-To nie jest głupie. Człowiek powinien mieć swoje ideały. Wierzę, że przez ciężką pracę uda ci się.

-Dziękuję, ale powinnam o tym zapomnieć. - wzruszyłam ramionami.

-Zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że zawsze  możesz się zwrócić do mnie o pomoc.
Chyba w życiu nie usłyszałam tylu miłych słów, z ust obcej  mi osoby. Nawet,  nie wiem co powiedzieć, dlatego przytaknęłam tylko głową.

-Późno się robi. - wyciągnął się Ell. -chodzimy już stąd. Laura odprowadzę cię. - oznajmił.

- Nie dzięki, poradzę sobie sama.

-Jesteś pewna? - podniósł jedną brew, do góry.

-Tak. - Już bez dalszej odpowiedzi, wyjechałam, na ułożoną w kostkę brukową chodnik i powoli zmierzałam, ku domowi.

Słońce powoli chowało się za horyzontem,  tym samym sprawiając, co raz większą ciemność. Ludzie wolnym krokiem, zmierzali do własnych domów, zapewnię zmęczeni, po pracy. Po paru minutach, byłam pod drzwiami mojego domu, do którego weszłam. Brad siedział rozłożony na kanapie, oglądając zapewnię mecz, z czego można było wywnioskować, z pod głoszonego telewizora. Nie przepadałam, za piłką nożną, wiec poszłam do swojego pokoju, w którym się przebrałam w piżamie.

Wreszcie przyszedł czas na sen. Sen taka ucieczka od rzeczywistości. Sny to takie bajki, w których scenariusze piszemy my sami. Jesteśmy kimś, kim bardzo chcieli byś by być. Pokazują nam marzenia.









niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 4

*Kilka godzin poniżej *

-Obiecałem jej, że poczekam na nią tu. - odpowiedział.

Odwróciłam się za siebie, zauważając, że sala jest już pustą. Spojrzałam się znów ku scenie, po której schodziła blond włosa dziewczyna. Ubrana była w zwykle rurki i bluzkę z krótkim rękawem. Spojrzałam się na Ella który, zaczął podążać ku dziewczynie. Przytulił ją, podniósł i obrócił w powietrzu, w tym samym czasie, słysząc wesoły śmiech dziewczyny.

Wyglądali tak słodko razem. Ile ja bym dała, by mieć kogoś takiego, kto będzie przy tobie w dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie . Właśnie chorobie. Czasem wydaje mi się, że nigdy nie znajdę swojej drugiej połówki i będę całe życie żyła sama,  ewentualnie z gromadą kotów. Oderwali się ode siebie i podeszli w moją stronę.

-To jest właśnie moja dziewczyna Rydel.- przedstawił ją Ell.

-Ale mów mi Delly. - wystawiła ku mnie dłoń.

-Laura. - uścisnęłam ją.

-Może przejdziemy się do parku ?
Zaraz zamykają.

-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami. Tak na prawdę, nie wiem co o mnie myślą, może to, że narzucam się im.

-Oj Laura, nie daj się prosić. - Ell stanął za mną i zaczął mnie pchać. Jaki on ma w tym interes ?

Wyszliśmy z budynku kierują się do parku, który był po drugiej stronie ulicy. Przeszliśmy przez nią, wychodząc do parku, w który Rydel od razu usiadła na pierwszej lepszej ławce, a Ell ustawił mnie tak, że siedziałam na przeciwko nich, po czym brązoki zajął miejsce obok Rydel.

-Mogę cię o coś spytać ?- spojrzałam się na Delly.

-Jasne pytaj !

-Czemu dziś nie wystąpiłaś w przedstawieniu?- bardzo mnie to ciekawiło. Jej twarz nagle posmutniała, z jej ust zniknął uśmiech, który jej towarzysz od kąt ją poznałam.

-Po porostu...Wszystkie rolę były już zajęte.- wzruszyłam ramionami i wymusiła sztuczny uśmiech.

-Um muszę już iść. -wstała z miejsca.

-Nie chce, aby bracia zdemolowali mi dom. Znowu.- ostatnie słowo prawie wyszeptała.

-Pa.

-Pa.- odpowiedział Ell . Poczułam gule w gardle. Zawsze muszę być taka ciekawską ?! Znów odstraszyłam człowieka,  który nie bał się ze mną po rozmawiać. Nie wytrzymałam. Za dużo razy się dziś powstrzymywałam. Poczułam słone ciecz wpływającą mi po policzku.

-Ej co się dzieje? - zapytał Ell, a jego twarz wyrażała współczucie ?

-Nie mogę znieść tego,  że ludzie mnie ciągle odrzucają. - wychlipałam przez łzy.

-Mówisz o Delly? - zmarszczył brwi. Przytaknęłam głową.

-Co?!ona cię nie odrzuca,  nie należy do tych osób, które oceniają ludzi po wyglądzie.

-To czemu tak szybko odeszła?

-Ponieważ...nie jest to dla niej łatwy temat.

-Taniec?- podniosłam jedną brew.

-Tak.

-Dlaczego?- zapytałam.

-To jest zbyt trudne, dla nas obojga.

-Rozumiem. -Odpowiedziałam, a między nami powstała nie zręczna cisza. Pięknie, zepsułam cały dzień, przez jedną głupie pytanie.

-Późno już. Może cię odprowadzę? - wstał na równe nogi.

-Nie trzeba. Poradzę sobie sama. - zaczęłam się odpychać, lecz on nie dał za wygraną. Stanął za mną i pomógł mi jechać.

-Nie daj się prosić. Gdzie mam jechać?- zaśmiał się. Zrezygnowana podałam mu adres.

Po paru minutach drogi, staliśmy prawie pod moim domem. Całą drogę Ell opowiadał mi o swoich przygodach w życiu, wraz z rodzeństwem Rydel. Natomiast ja nie miałam, co opowiedzieć o sobie, czegoś szalonego, ponieważ nigdy takiej rzeczy nie przeżyłam. Nie wiem, co to jest adrenalina. Nie wiem, co to jest dreszczyk emocji. Nic. Więc zawzięcie wsłuchiwałam się w jego historia, od czasu do czasu dodawałam coś od siebie lub i wybuchłam nie kontrolowanym śmiechem.

-To który to twój? - zapytał, gdy jechaliśmy wzdłuż chodnika.

-Ten następny.

-Ten?! - podniósł głos, w którym nie kryło się zdziwienie.

-Tak, coś nie tak? - Stanęliśmy nie daleko drzwi.

-Nie. Powiedz mi, masz może brata? - stanęła na przeciwko mnie.

-Tak. - przytaknęłam głową.

-A jak ma na imię? -nie wiedziałam, gdzie ta rozmowa zmierza.

-Brad.

-O kurwa.- powiedział Ell i odwrócił się nerwowo na pięcie.

- Znasz go ?- zmarszczyłam brwi.

-Co ?! Nie z kąt ten pomysł?-  Ell nie należał do osób, które dobrze kłamali.

-Ell przecież widzę! - Jęknęłam.

-Nie ważne. Poradzisz sobie dalej sama?- nie wiedziałam sensu kontynuowania tej rozmowy, więc przytaknęłam głową. Obrócił się i poszedł przed się siebie. O co mu może chodzić?
I za kąt zna mojego brata ?

Z tymi pytaniami weszłam do domu, w którym siedział Brad.

-Byłaś na tych zajęciach ? - zapytał.

-Tak. - odpowiedziałam krótko i chciałam iść do pokoju.

-I jak ? - zatrzymał mnie.

-Świetnie! -odpowiedziałam, z udawanym entuzjazmem. Już bez żadnych sprzeciwów, poszłam poszłam do siebie i cały wieczór spędziłam  siedząc, przy oknie wpatrując się w krajobraz przed sobą.